
Do kina japońskiego niewątpliwie mam sentyment, między innymi ze względu na moją miłość do Kraju Kwitnącej Wiśni. Był czas, gdy wszelkie znalezione przeze mnie japońskie produkcje połykałam hurtowo – zostało to gwałtownie ucięte w trakcie oglądania drugiego sezonu „Hotaru no Hikari”, gdy ostatecznie zirytowało mnie szowinistyczne traktowanie głównej bohaterki przez głównego bohatera. Nie, nie stwierdziłam, że „O Boże, jacy ci Japończycy szowinistyczni, nic więcej japońskiego nie będę oglądać”, po prostu był to czas, gdy ochota na masowe połykanie japońszczyzny mi w końcu odeszła. Zaczęłam wówczas również zwracać większą uwagę na pewne schematy obecne w japońskich filmach i serialach. O ile wcześniej mi one nie przeszkadzały, o tyle wraz z rozwijającą się wiedzą na temat japońskiej kinematografii zaczęły wręcz kłuć w oczy. Tak więc na pewien czas odpuściłam sobie japońskie produkcje, z pewnymi wyjątkami, takimi jak np. „Jak ojciec i syn” („Soshite Chichi ni Naru”) Hirokazu Koreedy, który niezwykle mi się podobał i który na Filmwebie oceniłam w 2014 r. bardzo wysoko 😉 (tak, tak, wszystkie filmy, jakie oglądam, regularnie oceniam na Filmwebie 😉 ). I to właśnie miłe wspomnienie tego filmu sprawiło, że zapragnęłam obejrzeć również „Naszą młodszą siostrę” tegoż samego reżysera. Film słabo dostępny w Polsce, w Warszawie głównie w paru kinach studyjnych (co nie zmienia faktu, że lubię takie wspierać, a wyprawa do nich jest przyjemniejsza, niż do wielkich multipleksów). Ale cóż, przyzwyczaiłam się, że w przypadku filmów japońskich trzeba szukać raczej w necie na specjalistycznych stronach (miałam kiedyś link do jednej z nich, ale zgubiłam, ech L) – nie dotyczy to oczywiście bardziej spopularyzowanych tytułów w stylu sławetnego „Kręgu”.

Tak czy inaczej, w deszczowo-upalne, majowe popołudnie udałyśmy się z mamą do Kina Muranów. Jak wrażenia? Zdecydowanie pozytywne, choć nie dałam temu filmowi tak wysokiej oceny, jaką otrzymało „Jak ojciec i syn”. Mamy zatem 3 siostry, które poznajemy dokładnie w momencie przełomowym (tak zwanym pierwszym punkcie zwrotnym, jeśli mówimy o konstrukcji scenariusza J), jakim jest wiadomość o śmierci ich ojca – porzucił on rodzinę 15 lat wcześniej dla innej kobiety i od tamtego momentu w ogóle nie widział się z córkami. Kobiety udają się na pogrzeb, na którym poznają swoją młodszą, przyrodnią siostrę, Suzu, o której istnieniu do tej pory miały dość mgliste pojęcie. Przygarniają młodą sierotę i od tego momentu możemy obserwować zmagania bohaterek z przeszłością i traumą, jaką spowodowało porzucenie przez rodzica (zarówno ojca, jak i matkę). Chciałoby się rzec: temat świetny, bardzo dramatyczny. Niestety, odnoszę wrażenie, że nieco zmarnowany. W przeciwieństwie do Ryoty w „Jak ojciec i syn”, który naprawdę miotał się między kwestiami biologicznego pokrewieństwa i 6 latami faktycznego wychowywania dziecka, tutaj konflikt wynikający z interakcji między bohaterami wydaje się dość słabo zarysowany. Mówiąc krótko: wszyscy się tutaj od razu kochają i jest po prostu słodko. Ok, może z wyjątkiem Sachi (najstarszej z sióstr) i matki dziewcząt. Tutaj rzeczywiście mamy scenę z wzajemnym obwinianiem się, rzucaniem oskarżeniami i pretensjami. Jednocześnie jednak nie jesteśmy do końca pewni co właściwie tej matce strzeliło do głowy, by porzucić nagle swoje dzieci i zostawić je samym sobie, a potem już tylko przyjeżdżać okazjonalnie. Argument z tym, że poczuła się zraniona odejściem swojego męża jednak w tej kwestii niezbyt mnie przekonuje. Nie mamy natomiast prawie żadnych napięć i dramatyzmu między 3 siostrami a Suzu. Nastolatka od razu zostaje otoczona troskliwą opieką, życzliwością i wsparciem. Yoshino i Chika odnoszą się do dziewczyny bardzo przyjacielsko, także ze strony Sachi nie dotyka jej żadna przykrość, mimo że to głównie dla tej kobiety Suzu teoretycznie miała być żywym przypomnieniem traumy z dzieciństwa. Wspólne życie całej czwórki płynie dość sielankowo, co w pewnym momencie zaczyna nużyć. Wiele z zaserwowanych nam spokojnych scen można by spokojnie wyeliminować bez szkody dla obrazu pozytywnej relacji, jaką bohaterki między sobą budują. Zamiast tego scenariuszowi przydałoby się nieco więcej dramatyzmu, fermentu i negatywnych emocji między postaciami. Scena, w której Yoshino zarzuca Sachi, że ta przygarnęła Suzu tylko po to, by „dokuczyć matce” niestety nie wystarczy i na dodatek wydaje się dosyć nieoczekiwana, niedopasowana do reszty scenariusza, utrzymanego raczej w różach, słodkościach i pozytywach.

Negatywnym zaskoczeniem był dla mnie również moment konfrontacji Suzu z przybyłą tymczasowo matką trójki sióstr. Przebiegł on…. nijako. Nawet biorąc pod uwagę słynną japońską grzeczność, która w wielu przypadkach służy jako maska i fasada, nie było tu czuć ani grama napięcia. W rezultacie widz odnosi wrażenie, że w zasadzie nikt w tym filmie nie ma najmniejszego problemu z faktem, że Suzu jest dzieckiem kobiety, która zniszczyła życie rodzinne aż 4 innych kobiet: matki i jej 3 córek. Punkt ciężkości konfliktu zostaje przeniesiony raczej na odejście samej rodzicielki, wydźwięk zdrady ojca zostaje natomiast złagodzony.

Żeby nie było tak negatywnie, muszę szczególnie pochwalić pracę głównych aktorek. To właśnie „Nasza młodsza siostra” przekonała mnie o świetnym warsztacie aktorskim Haruki Ayase (czyli Sachi), którą do tej pory widziałam raczej w komediowych rolach (między innymi w „Hotaru no Hikari”, które tak mnie denerwowało). Doskonale pokazała wewnętrzne rozdarcie Sachi, jej niespełnioną miłość do żonatego mężczyzny, które to uczucie wywołuje u bohaterki także poczucie winy. Przy tym wątku warta zauważenia jest, jak określiła to moja mama, oszczędność gestów, prezentowana nam przez Harukę Ayase. Podobnie z Masami Nagasawa (Yoshino), której nie poznałam, dopóki nie sprawdziłam jej profilu na Filmwebie – okazało się, że aktorkę tę miałam już okazję zobaczyć w „Last Friends”, gdzie odtwarzała dość poważną postać. Obie te panie wiarygodnie odgrywały swoje role, bardzo odmienne charakterologicznie od tych, jakie do tej pory miałam szansę zobaczyć. Ich postacie wyraźnie się zmieniają, przechodzą transformację: Yoshino nabiera powagi, zaś Sachi łagodnieje, staje się cieplejsza w obyciu, co wynika z jej pogodzenia się z przeszłością. Również Suzu się zmienia, odzyskuje radość życia i pewność siebie. Jedyną bohaterką, która pozostaje taka sama, jest Chika. Choć z początku wydało mi się to pewnym zaniedbaniem, teraz odnoszę wrażenie, że był to celowy zabieg reżysera. W końcu czy naprawdę każda postać musi przechodzić transformację? Historii przydaje się taka „kotwica”, jeden stały, niezmienny element/postać, rozładowująca wszelkie napięcia i nietknięta przez cierpienie. A Chika jest wciąż radosna, pogodna, niemalże dziecinna i niewinna w swym optymizmie. W zasadzie jej jedynej wszelkie wspomnienia i informacje o ojcu nie sprawiają bólu, zawsze podchodzi do nich z dużą ciekawością. Najlepszym przykładem na to jest ledwie napomknięty wątek łowienia ryb. Bohaterka wpasowuje się idealnie w spokój i sielankę starego, drewnianego domu japońskiego, osłanianego przez wiekową śliwę, z której owoców powstaje wyśmienite wino śliwkowe. Jest doskonałym dopełnieniem owego kobiecego świata, którego tworzenie się obserwować możemy w „Naszej młodszej siostrze”.

Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne