Karty zostały rozdane – Gra o Tron *UWAGA, SPOILERY*

Tak zatem zakończyliśmy wczoraj 6 sezon „Gry o Tron” – pierwszy taki, nie związany w ogóle z fabułą książki (z prostego względu: materiału do ekranizacji zabrakło, ponieważ Martin część dalszą książki wciąż rodzi w bólach). Możemy więc pokusić się o niezależną ocenę odcinków, które mieliśmy szansę oglądać przez parę ostatnich tygodni.

 

Przede wszystkim należałoby określić miniony sezon jako przełomowy dla fabuły. Wyjaśniło się parę wątków, dręczących fanów od wielu lat. Wiemy już z całą pewnością, że Zimnoręki to w rzeczywistości zaginiony i martwy Benjen, rodzicami Jona są Lyanna i Rhaegar, a imię i hasło Hodora wywodzi się od „Hold the door!”, słyszanego przez niego w dramatycznych okolicznościach. Rozwiązanie dwóch pierwszych wątków podejrzewano już od dawna i fani wreszcie mogli westchnąć: „A nie mówiłem/am” (mimo że oficjalnie w książce Martin wciąż niczego nie wyjaśnił). Historia Hodora natomiast stanowiła pewne zaskoczenie i myślę, że niejeden uronił łezkę, widząc jak dobrotliwy olbrzym ginie w obronie swojego pana. Ogólnie pod względem fabularnym oceniam szósty sezon na plus, mimo paru wad, obecnych już wcześniej. Dużo się działo, fabułę mocno popchnięto naprzód, ograniczono cycki i bezużyteczne dyskusje (może oprócz wątku Tyriona, Missandei i Szarego Robaka, bo tu widać było, że twórcy w danym momencie nie mieli pomysłu na jakieś zagospodarowanie tych postaci). Serio, poprzednie sezony były w dużej mierze nużące i przegadane, gdyż twórcy przesadnie zasypywali nas scenami nagości i nic nie wnoszących rozmów między bohaterami. Ja wiem, że to HBO, ale niedobrze się dzieje, gdy następuje moment, w którym cycki zaczynają zastępować fabułę. Krwi za to lało się dużo, aczkolwiek można to uznać za uzasadnione: zwłaszcza w przypadku Bitwy Bękartów, gdzie jatka była taka, że widz momentami tracił orientację w sytuacji. Oczywiście tradycyjnie niektóre z postaci wyeliminowano, zwłaszcza te bezsensowne i zapychające fabułę. Należałoby tu wskazać zwłaszcza Rickona Starka, który jest (był) bohaterem tak nierozwiniętym, że w ogóle mogłoby go w tym serialu nie być. Nic w zasadzie nie wiemy o jego charakterze. Chłopak przewinął się parę razy przez ekran, na sezon lub dwa w ogóle zniknął, a potem nagle się pojawił i go zabili. Ot i tyle go było. To po co w ogóle wprowadzać taką postać? Po jakiego grzyba potrzebny jest kolejny Stark, który na dodatek nie ma własnego, nawet szczątkowego wątku i w żaden sposób nie służy fabule? No dobrze, może jakoś jego śmierć jednak sprowokowała Jona do szarży na armię Boltonów, aczkolwiek jest to odrobinę głupi powód do zaistnienia postaci. Na dodatek był to zgon dosyć przewidywalny – już w momencie, gdy Ramsay powiedział „zagrajmy w grę: biegnij do brat” wiedzieliśmy co się stanie. Rickon mógł przynajmniej biec zygzakiem, jak bohaterowie „Apocalypto” 😉

No właśnie, postacie. W tym sezonie oprócz wielkich porządków i eliminacji ogromnej ilości bohaterów, z których nadmiarem serial sobie nie radził (w przeciwieństwie do książki), byliśmy też świadkiem rozwoju niektórych charakterów. Sztandarowym przykładem jest tu Sansa, która ostatecznie z zastraszonej, skrajnie naiwnej dziewczynki przemieniła się w pewną siebie, bezwzględną i gotową walczyć o swoje dziedzictwo kobietę. Z drugiej strony ta jej zmiana trochę jednak niepokoi, zwłaszcza, gdy widzimy jak odbicie Winterfell Boltonom obchodzi dziewczynę bardziej, niż los Rickona, jej rodzonego brata. Jeszcze bardziej znaczące są spojrzenia i wyrazy twarzy Sansy i Littlefingera w momencie obwołania Jona Królem Północy. Zaczynamy się zastanawiać, czy w przyszłości Baelish nie namiesza przypadkiem Starkównie w głowie jeszcze bardziej i czy nie zwróci się ona przeciwko swojemu bękarciemu bratu. Byłaby to wielka szkoda, gdyż ponowne spotkanie tego rodzeństwa dało nam niejako poczucie ulgi i spełnienia, że oto wreszcie przynajmniej część rodziny Starków się odnalazła. Taki obrót sprawy nie świadczyłby również dobrze o samej postaci Sansy, gdyż potwierdziłby tylko, że jest ona zawistna, samolubna i zwyczajnie głupia (ze względu na zaufanie Littlefingerowi).

Drugą rozwijającą się postacią jest rzecz jasna Bran. Tutaj sprawa ma się prosto: obserwujemy jak bohater trenuje swe nadprzyrodzone umiejętności, by stać się Trójoką Wroną. Nabywa coraz więcej doświadczenia i wiedzy, podróżując w przeszłość i obserwując ją. Wraz z nim także i widzowie otrzymują odpowiedzi na wiele dotychczasowych pytań, tak więc wątek ten jest istotny dla popchnięcia fabuły.

Ciekawy jest wątek Aryi. Także i ona ewoluuje – ostatecznie widzimy jak dziewczyna dorasta do roli członkini rodu Starków, godzi się na tą tożsamość i rezygnuje z zostania w Domu Czerni i Bieli, a następnie dokonuje zemsty na Walderze Freyu. Podobnie jak Sansa dojrzewa i traci niewinność: nie bawi się już w dziecinne wyliczanie swoich potencjalnych ofiar, marząc o staniu się zabójcą i nie wzbrania przed brutalnością i mordem, tylko rzeczywiście bierze sprawy w swoje ręce, najpierw zabijając Waif, a następnie starego Freya i jego synów. Nie na darmo Jaquen mówi Aryi na koniec, że „wreszcie stała się jedną z nich”. Paradoksalnie dziewczyna musiała jednak odkryć w sobie Starkównę, by zostać Człowiekiem Bez Twarzy. W jej przypadku te dwie tożsamości są niejako powiązane. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że Ludzie bez Twarzy nie zostali wprowadzeni do serialu jednorazowo i za ich relacją z Aryą kryje się jednak coś więcej, może jakaś intryga? Nie zapominajmy wszakże o Syrio Forelu, którego ciała nigdy nie zobaczyliśmy i tak naprawdę nie wiemy, czy zginął pod koniec pierwszego sezonu. Nie przestaje mnie dręczyć myśl, że nieprzypadkowo to właśnie on został zatrudniony jako nauczyciel Aryi.

Co do innych postaci, to Jon wciąż pozostaje Jonem, czyli markotnym, nic-nie-wiedzącym bękartem, Cersei zaś to nadal Cersei, czyli arcysucz 😉 . W przypadku tej drugiej mam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyło mnie, że w książce Marsz Pokutny psychicznie złamał Lannisterównę i odpadła ona z gry, był na to najwyższy czas, gdyż głupota tej bohaterki stawała się już nie do zniesienia. Z drugiej jednak wzięcie się przez nią w garść w serialu i wysadzenie Septu Baelora w powietrze rozstawiło na nowo pionki na szachownicy, zredukowało ilość postaci do najważniejszych graczy i uczyniło całą walkę o tron ciekawszą. Nie potrafię się więc zdecydować które rozwiązanie wątku Cersei jest lepsze. Pewnym zaskoczeniem było również samobójstwo Tommena. Szczerze, nie sądziłam, że ta postać akurat tak zareaguje na całą sytuację.

Mamy zatem w tym momencie trzy główne siły, walczące o Żelazny Tron: 1. Daenerys wraz z Dothrakami, smokami i okrętami Theona oraz Yary. Przypuszczalnie to do niej dołączy osamotniona Olenna wraz z Dorne (serio, Ellaria i Bękarcice to najgorzej zrealizowany wątek w serialu. Mistrzowsko spartaczony). Sugerować może to pojawienie się podczas rozmowy pań Varysa, który w ostatnich czasach pokazał, że raczej trzyma z Dany i najwyraźniej potrafi się również teleportować (może łysina zmniejsza opór wody?) 2. Królestwo Północy, reprezentowane przez Jona i Sansę, 3. Cersei zasiadającą w Królewskiej Przystani. Do tego dochodzi jeszcze knujący Baelish, który co prawda otwarcie zadeklarował przed Sansą chęć zagarnięcia tronu Siedmiu Królestw, aczkolwiek mam wątpliwości, czy realnie jest w stanie tego dokonać. Pozostaje nam czekać około 10 miesięcy, by przekonać się jak to wszystko się rozwiąże.
Na koniec chciałabym pochwalić muzykę, dobraną do wydarzeń w ostatnim odcinku. Było inaczej, niż dotychczas, klimatycznie, nastrojowo, niepokojąco – to dało się wyczuć. Ciekawe, czy „Light of Seven” stanie się tak popularne i znane jak „Rains of Castamere”.
P. S. – Wspomniałam o teleportującym się Varysie, ale to nic w porównaniu z Aryą, która jeszcze szybciej niż on potrafi przeskakiwać z kontynentu na kontynent 😉 Cóż, taki mały błąd twórców serialu 😉

 

2 Comments

  1. Nie przepadam za czytaniem recenzji rzeczy, których nie widziałam, dlatego dopiero teraz się tu pojawiam, gomenasai ;u;
    Och, jaki to był satysfakcjonujący finał, ostatnie dwa odcinki sprawiają, że przebaczam słabości reszty sezonu 😀 I weź, daj już spokój temu Rickonowi i jego bieganiu, wszyscy się o to czepiają, a naprawdę chłopak mógł nie myśleć wtedy logicznie xD (Serio, gdyby biegał zygzakiem to dopiero byłoby dziwne). Zgadzam się jednak, że jego postać można było pominąć – pewnie tylko nie wiedziano te 6 lat temu, że jego wątek stanie się tak zbędny.
    A co do Varysa – jak ktoś zauważył, on mniej się teleportował, a złapał statkosopa 😉 W końcu statki mogły już minąc Dorne gdy nam je pokazano. Bardziej mi przeszkadza ta teleportacja Aryi, naprawdę mogli się powstrzymać i zostawić to już na kolejny sezon…

    Ps. Szablon jest ładny, ale zdjęcie w tle + biały kolor tekstu utrudnia trochę czytanie ^^”

    Polubienie

  2. Strona wizualna bloga będzie jeszcze zmieniana, to na razie jest robocze 🙂

    Varys mimo wszystko trochę za szybko się przemieścił między kontynentami. To już Sam z Gilly dłużej podróżowali, bo prawie przez cały sezon. No ale mówię Ci, łysina najwyraźniej pokonuje opór wody 😉

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s