Pokemony są wśród nas, czyli o (po)nowoczesności, technologii, popkulturze, relacjach międzyludzkich i sukcesie gry Pokemon Go.

W ciągu ostatniego miesiąca napisano wiele artykułów na temat Pokemon Go – aplikacji na smartfony, która wywołała istną furorę na całym świecie. Zjawisko to rozważano pod różnymi kątami: finansowym, ekonomicznym, psychologicznym. Wiemy już, że Niantic (wydawca omawianej gry) zbija na starym-nowym pomyśle ogromną kasę, a różne inne instytucje, takie jak kawiarnie i restauracje, korzystają z nieoczekiwanej (i ponownej) popularności kieszonkowych potworków, wabiąc za ich pomocą klientów. Jesteśmy również zalewani wiadomościami o coraz to dziwniejszych wydarzeniach towarzyszących polowaniu na Pokemony: a to ktoś znalazł zwłoki pływające w rzece, a to dzieciaki wpadły na kociaki porzucone w kartonie, a to ludzie szturmem rzucili się do Central Parku, by pochwycić rzadkiego Pokemona, a to jadący samochodem mężczyzna tak się zapatrzył w komórkę, że aż uderzył w drzewo (inny z kolei w policyjny radiowóz), a to inny rzucił pracę i ruszył dookoła Nowej Zelandii, by łapać kieszonkowe potworki, a niektóre firmy dostrzegły w tym korzyść i zaczęły mu za to płacić. Mnóstwo ludzi się dziwi i trochę z „głupoty” grających śmieje, ja natomiast postanowiłam sprawdzić z czym to się w ogóle je i w celu zrobienia małych badań terenowych do tego artykułu ruszyłam wczoraj na poszukiwanie Pokemonów do Lasu Kabackiego (GPS tam słabo działa, większe owoce przyniosły łowy na ulicy Chmielnej, w drodze do pracy 😉 ).
pokemon-go-gra

Ten akapit napiszę może trochę dziwnie i przydługawo, bo poświęcę go recenzji. Moim zdaniem jest to jednak niezbędne do objaśnienia sobie niektórych kwestii. Obiecuję, że zaraz potem wrócimy do Pokemonów 😉 . Jedną z książek, po jakie ostatnio sięgnęłam, było „Powiedział mi wróżbita” Tiziano Terzaniego, znanego włoskiego reportera, który ponoć miał podobną wizję dziennikarstwa do tej Kapuścińskiego. Wróżbita z Hongkongu przepowiedział autorowi, że w roku 1993 nie wolno mu latać, inaczej grozi mu śmierć. Z tego powodu Terzani ruszył w podróż po Azji, korzystając z wodnych i naziemnych środków lokomocji. Po „Powiedział mi wróżbita” sięgnęłam zachęcona bardzo pozytywnymi opiniami na temat autora, poza tym lubię czytać reportaże, a Azja mnie pasjonuje. Niestety, chyba jeszcze nigdy przedtem żadna książka mnie tak nie zirytowała i tak bardzo nie podniosła mi ciśnienia. Terzani wydaje się kompletnie nie rozumieć zjawisk kulturowych obserwowanych podczas podróży. Kulturę traktuje jak monolit, zalewany i niszczony przez globalizację oraz kult pieniądza (tak jakby nigdy wcześniej  w historii pieniądz nie był istotny dla ludzi), ten ostatni ściśle wiążąc zwłaszcza z Chińczykami („misjonarze praktyczności i materializmu”) i ich diasporą. Nowoczesność i postęp w jego przekonaniu niosą zło i bylejakość. Terzani przeszłość idealizuje i gloryfikuje, wprost stwierdzając w pewnym momencie, że teraźniejszość i przyszłość go nudzą (po co w takim razie podróżować po obcych krajach, obserwować zachodzące w nich procesy społeczne oraz polityczne, a następnie pisać z tego reportaż?). Takie poglądy autora widać w wielu różnych momentach, zwłaszcza wtedy, gdy z pogardą wypowiada się o współczesnym Singapurze, przeciwstawiając go zwłaszcza bardziej tradycyjnej Birmie lub gdy ubolewa nad dzisiejszym stanem Kolei Transsyberyjskiej. „Zniknęła już moja piękna Kolej z biblioteką i salonikiem fortepianowym w wagonach”, powiada, „Teraz już dla pasażerów liczą się tylko pieniądze i handel na kolejnych stacjach” (cytat mniej więcej, gdyż w tym momencie nie mam egzemplarza książki pod ręką). Szkoda tylko, że ów fortepian i biblioteka były dostępne tylko dla wyższych warstw ludności. Podobnie Rosjanie – do niedawna „dumni obywatele radzieckiego imperium” – zatracili się, szmuglując towary przez granicę rosyjsko-chińską w celu zarobienia pieniędzy. Szczerze? Jak na wielkiego i sławnego reportażystę Terzani czasami pisał takie głupoty i tak nierealnie spoglądał na otaczającą go, azjatycką rzeczywistość, że miałam ochotę wyciągnąć go z grobu i nim silnie potrząsnąć, by się opamiętał. Istnieje coś takiego jak glokalizacja (przystosowanie globalnych produktów i ich reklamy do warunków rynku lokalnego – dotyczy to również elementów kultury) – z jego tekstu wnioskuję, że Terzani nigdy o tym nie słyszał. Mimo swojej ewidentnej niechęci do globalnego wpływu Zachodu na inne kraje, autor sam podpada pod zjawisko orientalizacji, swego czasu opisanego przez Edwarda Saida. W przypadku tego badacza orientalizm zdefiniować można jako pewną postawę Zachodu względem Wschodu, przejawiającą się w przypisywaniu temu drugiego szeregu cech, takich jak: zacofanie, mistycyzm, silne przywiązanie do tradycji, duchowość, irracjonalność (w przeciwieństwie do rozumności, naukowości i obiektywności Zachodu) etc. Terzani co prawda dostrzega rozwój technologiczny w przypadku wielu krajów azjatyckich (Singapur, Tajlandia, Japonia etc.), ale podchodzi do niego wrogo, nieustannie podkreślając, że jest on wynikiem ślepego naśladownictwa i ekspansji Zachodu na Wschód. Sam również usilnie poszukuje mistycyzmu w Azji, odwiedzając kolejnych wróżbitów. Tymczasem prawda jest taka, że kultura się nieustannie zmienia i przyjmuje coraz to nowsze oblicza, niezależnie od globalizacji. Albo inaczej: przejmuje to, co globalne i dostosowuje do siebie, przerabia według własnego widzimisię. Japonia niby zachłysnęła się w pewnym momencie swojej historii osiągnięciami Zachodu, ale gdy przychodzi co do czego, to wolą jednak swoją własną, rodzimą kulturę. Mają swoich aktorów i gwiazdy, których twarze widnieją na plakatach rozwieszonych na ulicach Tokio i często nawet nie wiedzą kim jest Tom Cruise, odtwórca głównej roli w filmie „Ostatni Samuraj”.  A gdy trzeba w mandze narysować taką np. personifikację Węgier (manga „Hetalia”), to ma ona nogi z palcami stóp skierowanymi charakterystycznie ku środkowi – ustawienie typowe (i bardzo „kawaii”) dla rysowanych przez Japończyków kobiet. Co zaś do postępu, to jak każda rzecz ma on swoje dobre i złe strony. Latając samolotem zostajemy zamknięci w swego rodzaju „bańce”, odizolowani od rzeczywistości na ziemi i niezbyt mamy możliwość poznania tubylców w ich otoczeniu kulturowym. Jednocześnie jednak poprawia nam to komfort życia, gdyż taki np. lot z Warszawy do Budapesztu trwa raptem godzinę i nie musimy brać nie wiadomo jak długiego urlopu w pracy (no cóż, raczej nikt by nam takiego nie dał 😉 ), by tygodniami wędrować przez lasy i łąki, jak w średniowieczu. Zmiany w kulturze oraz postęp są niemniej nieuniknione i symboliczne wciskanie ludzi na siłę w stare stroje ludowe (Terzani najchętniej by widział Malajów ubranych wciąż w sarongi i mieszkających w domach pokrytych słomą) jest zwyczajnie dla nich krzywdzące – to odmawianie im prawa wyboru stylu życia i szansy na polepszenie bytu. Ponadto takie zapatrzenie się w przeszłość, romantyzowanie jej (jak czyni to Terzani) jest zwyczajnie absurdalne. Bardzo dobrze pokazuje to film „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena. Im bardziej będziemy się cofać w czasie, tym odleglejsza przeszłość będzie nas pociągać. Czas się skupić na teraźniejszości.

W kierunku gry Pokemon Go i jej użytkowników lecą najróżniejsze zarzuty, z których główne dotyczą ogłupiania dorosłych ludzi i młodzieży, wyrwania ich z rzeczywistości i wrzucenia w wirtualność, zerwania więzi międzyludzkich. Oczywiście taka gra ma właściwości uzależniające, ale w dzisiejszych czasach od wszystkiego właściwie można się uzależnić i od danej osoby zależy, czy ją to spotka. Granie w Pokemon Go rzeczywiście bywa niebezpieczne, ale tylko wtedy, gdy człowiek nie patrzy gdzie idzie (lub jedzie) i co się wokół niego dzieje. Prawda jest taka, że wraz z rozwojem najróżniejszych technologii, takich jak VR, wraz z powstawaniem aplikacji i gier typu Pokemon Go to one stają rzeczywistością, a przynajmniej jej istotną częścią. Są symulakrem (pojęcie wprowadzone przez Jeana Baudrillarda). Według całkiem niezłej definicji na Wikipedii symulakr to:

„obraz, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość. Również obiekt materialny wyobrażający istotę żywą, nadprzyrodzoną i fantastyczną w ich trójwymiarowym kształcie. Wykorzystywane w celach religijnych, magicznych, naukowych, praktycznych i zabawowych (np. lalki). Często są wyposażone w pewne atrybuty, potwierdzające ich pozorne życie, na przykład możliwość działań motorycznych. (…) Zamiast skrywać za sobą rzeczywistość, skrywają, że rzeczywistość nie istnieje”.
Sam Baudrillard jako przykład symulakru podawał Disneyland, zjawisko społecznego funkcjonowania fotografii, a także rozmaite aspekty popkultury.

Wbrew katastroficznym obawom i narzekaniom na ogłupianie oraz demoralizację młodzieży, Pokemon Go nie prowadzi do odizolowania się jednostki. Wręcz przeciwnie, stanowi katalizator powstawania nowych społeczności, podobnie jak wiele innych produktów popkultury. Jako młoda osoba byłam wielką fanką mangi oraz anime i na własne oczy widziałam tworzenie się wokół różnych produkcji całych społeczności fanów. Osoby te spotykały się, spędzały wspólnie czas, dyskutowały na tematy ulubionych postaci i wątków etc. Podobnie jest teraz w przypadku łapania Pokemonów. Ludzie wspólnie wychodzą na ulicę, by polować na potworki lub odbijać zawodnikom z innych drużyn tzw. Gymy. Zwłaszcza w przypadku tego drugiego potrzeba współpracy i strategii. W trakcie gry nawiązuje się kontakt i znajomości, które skutkują następnie np. wspólnym wyjściem na piwo lub założeniem grupy dyskusyjnej w mediach społecznościowych. W przypadku Pokemon Go integracyjną rolę pełni dodatkowo nostalgia za czasami dzieciństwa – wszak anime o Pokemonach oglądało się berbeciem lub nastolatkiem będąc (a nawet jak się nie oglądało tego konkretnego tytułu, to przynajmniej się wiedziało co to jest). To dlatego na ulice wychodzą zapatrzeni w ekrany komórek 30-latkowie lub 20-paro-latkowie, co strasznie dziwi wielu ludzi.

Popkultura (a w tym Pokemon Go), a wraz z nią technologia nie są zatem siłami izolującymi jednostki i koniecznie wpędzającymi je w uzależnienie, odrywającymi od rzeczywistości. One tworzą nową rzeczywistość i więzi, nową, współczesną kulturę. Ma ona swoje wady i zalety. Technologia VR oszukuje zmysły i wciągając nas w świat fikcji może poważnie wpłynąć na psychikę. Z drugiej jednak strony ma walory nie tylko rozrywkowe, ale również edukacyjne – jak pokazały ostatnie miesiące, za pomocą VR można zrekonstruować coś, co już nie istnieje, np. Pałac Saski na Placu Piłsudskiego lub generalnie architekturę przedwojennej Warszawy. Każdy kolejny krok w rozwoju technologii zmienia świat nie tylko pod kątem ułatwienia człowiekowi życia i zwiększenia jego możliwości, ale też w sensie kultury i społeczeństwa. Jako ludzie mamy jakąś dziwną tendencję do dostrzegania tylko wad u siebie i tylko zalet u innych. Inny kraj jest fajniejszy, bardziej rozwinięty. Kiedyś było lepiej, nie to, co teraz. Teraźniejszość nas nudzi (tak jak Terzaniego), przeszłość wydaje się bardziej fascynująca. Kiedyś Warszawa była „Perłą Północy” (co z tego, że ulice charakteryzował brud, smród i mało przestrzeni, a warunki sanitarne w kamienicach czynszowych były wręcz katastrofalne), teraz jest betonowym brzydactwem. Dzisiejsi maturzyści to tumany, ci przedwojenni byli małymi geniuszami (materiał źródłowy twierdzi co innego). I wreszcie: współcześnie dorośli i młodzież są ogłupiali przez filmy, gry, ludzie już ze sobą nie rozmawiają, tylko gapią się w komórki i odizolowani od społeczeństwa idą na ulice, by łapać nieistniejące potworki. A może by tak nie słuchać Tiziano Terzaniego i spojrzeć na Pokemon Go jak na nową jakość, nowe, ciekawe zjawisko społeczne, które nie prowadzi do zagłady tożsamości, kultury i młodego pokolenia, a wręcz przeciwnie?

Powyższe dwa obrazki to tak w kontraście do tego, co napisałam ;P .
Źródła grafiki: galeria Steve’a Cuttsa, Niantic.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s