
Wiele osób fascynuje się Batmanem, X-menami, Kapitanem Ameryką, mnie natomiast świat superbohaterów wydaje się nudny (pewnie narażę się tu niektórym osobom 😉 ), ponieważ wizja świata jest tu dosyć uproszczona (z niektórymi wyjątkami), a pompatyczność wyziera z każdego kąta. Nie inaczej jest z „Legionem Samobójców”. Pomysł na fabułę sam w sobie jest niezły: zebranie największych złoczyńców z uniwersum DC Comics, utworzenie z nich drużyny wysłanej na samobójczą misję ratowania świata, dzięki czemu mają ewentualną możliwość odkupienia swych win. Problem w tym, że ci złoczyńcy w zasadzie…. przestają być złoczyńcami. W trakcie filmu robią się z nich prawie porządni ludzie, tyle, że zagubieni i niezrozumiani przez resztę świata. Najbardziej przyzwoity jest tu Deadshot, w stosunku do którego zaczynamy odnosić wrażenie, że to spoko facet i jednocześnie wspaniały, kochający ojciec. Również do Harley Quinn czujemy coraz większą sympatię, gdyż jest po prostu zabawna i urocza, a jej niezdrowa (i w zasadzie patologiczna) miłość do Jokera paradoksalnie wywołuje uśmiech na twarzy widza. Pozostali członkowie Legionu Samobójców to postacie słabo zarysowane, których historii poświęcono mało czasu antenowego, są zatem w najlepszym razie publiczności obojętni. I tu przychodzi na myśl pytanie: czy istnieje możliwość przydzielenia antagoniście roli protagonisty w taki sposób, by nie zatracić jego pierwotnego charakteru („złoczyńskości”)? Czy uczynienie z antagonisty głównego bohatera sprawia, że zło automatycznie zamienia się w dobro? Czy protagoniście, nawet temu, który pierwotnie był typowym złolem i antagonistą, zawsze musi towarzyszyć pompatyczność i wzniosłość (scena decydującego strzału Deadshota)? Niestety, Hollywood ma z tym ewidentny problem i w zasadzie jedynym bohaterem zachowującym się na przekór temu trendowi jest marvelowski Deadpool. Ale cóż poradzić, wszędzie musi się trafić jakiś trickster 😉
„Legion Samobójców” roi się od najróżniejszych indywiduów, ale tak jak wspomniałam powyżej, w większości są one niesamowicie płytkie. O każdym z nich widz dowiaduje się raptem paru rzeczy, a potem już tylko obserwuje jak sobie skaczą po ekranie i machają bronią. Boomerang jest złodziejem, rzuca (a jakże) bumerangiem i lubi różowe jednorożce. Croc to bestialski kanibal o skórze (a jakże) krokodyla. Diablo włada ogniem i dręczą go wyrzuty sumienia po przypadkowej śmierci żony i dzieci. Katana pojawia się znikąd, na zasadzie „sorry, spóźniłam się” i walczy (a jakże) kataną, mszcząc swojego męża, którego dusza uwięziona została w ostrzu jej broni. Wiedźma natomiast wraz z bratem była najwyraźniej kiedyś bóstwem (ale jakim? Południowoamerykańskim?) i chce (surprise!) na powrót zawładnąć światem. Parę ogólnikowo rzuconych haseł na temat wszystkich innych bohaterów i przechodzimy do Harley Quinn i Deadshota, nad którymi scenarzysta wręcz się rozwodzi – prawdopodobnie na tym fakcie zaważyła popularność Willa Smitha oraz Margot Robbie, która ostatnio dostaje dużo propozycji filmowych, a najbardziej znana jest chyba ze swojej roli w „Wilku z Wall Street”. Brak tu konsekwencji w konstruowaniu i prezentowaniu postaci. Nie sądzę, by było to usprawiedliwione nawet faktem, że zapewne większość widzów orientuje się wśród postaci i wie kto to Enchantress lub Boomerang. Ja, niestety, należę do tej grupy, która w świecie DC Comics nie porusza się zbyt swobodnie i ma bardzo ogólną wiedzę na temat poszczególnych bohaterów. Widzę taką np. Katanę, która jako postać zapowiada się nieźle, ale koniec końców jestem zostawiona z niedosytem.
Kolejnym słabym punktem filmu jest fabuła, a w zasadzie jej niespójność. Legion Samobójców gromadzony jest jeszcze zanim w ogóle uniwersum DC Comics zagrozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Powodem wypuszczenia z więzienia największych łachudrów tego świata jest najwyraźniej tylko śmierć Supermana (co jest nam ledwie zasugerowane za pomocą paru rzuconych słów i jednej migawki z trumną, na której składana jest amerykańska flaga), a nie realna, konkretna potrzeba. Krótko mówiąc, z przestępców zrobiono bohaterów tak na wszelki wypadek, gdyby się jednak coś tam zadziało. Z tej perspektywy argumenty Waller za stworzeniem takiego oddziału, a także motywacja dana członkom Legionu brzmią absurdalnie. No ale cóż, rzeczywiście „coś tam” się dzieje, tyle że właśnie z winy Amandy Waller: gdyby nie zniewoliła Wiedźmy (Enchantress) i nie przejęła kontroli nad jej sercem (jest to tak standardowy wątek, że od razu wiadomo było, że w pewnym momencie główna antagonistka wyrwie się na wolność i narobi innym kłopotów), wtedy prawdopodobnie nic by się nie wydarzyło. Wniosek jest taki, że to stworzenie drużyny łotrów stworzyło problem, który rozwiązać muszą właśnie ci łotrzy. Na dodatek są oni gonieni przez miasto, by załatwić sprawę „ataku terrorystycznego” w metrze (czyli aktywności Wiedźmy i jej brata), a nagle okazuje się, że Flag prowadzi ich do centrum operacyjnego, w którym siedzi Waller. Nie wiem jak wy, ale ja w pewnym momencie pogubiłam się co bohaterowie robią i gdzie właściwie idą. Do tego dochodzi jeszcze wątek Jokera, który w zasadzie z niewiadomych powodów ruszył nagle cztery litery z kanapy i plącze się członkom Legionu pod nogami. No dobrze, powiecie, chciał uratować ukochaną Harley Quinn. Tylko czemu nagle na to wpadł, czemu akurat w momencie, w którym drużyna wysyłana jest na samobójczą misję ratowania świata przed magiczną zagładą? Joker wydaje się przyczepiony do fabuły filmu trochę na siłę. Nie ma żadnego związku z apokalipsą, która się właśnie dzieje. A szkoda, idąc do kina byłam przekonana, że również on będzie należał do Legionu Samobójców. Na pewno pięknym ujęciem było to, gdy obejmował on Harley w kontenerze w żółtawą cieczą, a od nich rozchodziła sie wokół czerwona i niebieska farba. Bardzo artystyczne ;P .
Niewątpliwą zaletą filmu jest natomiast aktorstwo, efekty specjalne i scenografia. Pochwały należą się przede wszystkim Margot Robbie i Jaredowi Leto. Zawsze bardzo doceniałam wszechstronność u aktorów i umiejętność wcielenia się w odmienne charakterologicznie postacie. Robbie jest skrajnie różna w „Wilku z Wall Street” (a także w „Czasie na miłość”) i „Suicide Squad”. Leto natomiast widziałam ostatnio w „Aleksandrze” (tak, wiem, to stary film, ale nie śledziłam za bardzo kariery tego człowieka) i nie sposób przetrzeć oczu ze zdziwienia, gdy zdamy sobie sprawę, że to ten sam człowiek gra Jokera. Interpretacja tej postaci jest w „Legionie Samobójców” bardzo ciekawa, mimo że wielu internautów na nią narzeka. Na pewno Joker jest tutaj bardzo obleśny 😉
Tu koleżanka, która „zaciągnęła” (nie, nie jointa :P).
W zasadzie to chciałam zobaczyć Harley Quinn i Jokera (czy w tej ekranizacji nadal tkwią w toksycznym związku, czy może Harley jest na etapie „już więcej nie pozwolę się tak traktować”, a może coś jeszcze innego). Ten drugi, niestety, nie ma żadnego wpływu na fabułę (pomijając reminescencje). Tak jak Waller wysyła więźniów na misję, która nie miałaby miejsca, gdyby nie jej własna lekkomyślność (i dziurawy scenariusz), również Joker nie musiałby się w ogóle pojawiać i na jedno by wyszło (to w końcu przez niego Harley trafiła do więzienia).
Szkoda, że ta misja nie wyglądała inaczej. Mogli np. wykorzystać Jokera jako antagonistę, przeciwko któremu mieliby walczyć więźniowie – w tym Harley, która mogłaby zadziałać jak podwójny agent (ale na końcu wybrałaby Jokera, wiadomo, chyba że coś by się zadziało między nią a Deadshotem). Wtedy właśnie wykorzystanie „tych złych” miałoby sens – wyobraź sobie konfrontację przestępców, gdzie jedna i druga strona ma jakieś swoje motywy, bez konieczności zakładania bohaterskiej maski.
Bo kiedy miasto zostało zaatakowane przez Wiedźmę i kupoludziki, to tylko grupa wyciągnięta z więzienia mogła temu sprostać, bo Batman czy inna Wonder Woman mieli wolne? 😉
PolubieniePolubienie
Tutaj spis usuniętych scen z ostatecznej wersji filmu. Cóż, wiele z nich zmienia fabułę…
http://www.kawerna.pl/aktualnosci/filmy/item/13889-wykaz-usunietych-scen-z-suicide-squad.html
PolubieniePolubienie