Po prostu żyj, czyli o książce i ekranizacji "Zanim się pojawiłeś"

Przed wakacjami do naszych kin trafił film „Zanim się pojawiłeś” z Emilią Clarke, czyli serialową Daenerys, w roli głównej. Po cukierkowo wyglądającym plakacie (który zaczął funkcjonować również jako okładka nowego wydania książki, w związku z czym targając powieść ze sobą do pracy naraziłam się trochę na śmichy-chichy, że rzekomo harlekina czytam) spodziewać by się można kolejnego, standardowego romansidła – zresztą hasła w stylu „najpiękniejsza historia miłosna ostatnich lat!” wiele sugerują. Tym bardziej widz/czytelnik może się zdziwić, zorientowawszy się, że w zasadzie ten tytuł opowiada o….. eutanazji i pragnieniu śmierci. Oczywiście miłosna relacja między Lou a Willem jest ważna, aczkolwiek fabuła obraca się przede wszystkim wokół cierpienia sparaliżowanego Traynora, a całość raczej nie kończy się hollywoodzkim happy endem. Ciekawe jest jednak jak w książce i jej ekranizacji tę samą historię, nawet te same sceny, za pomocą konstrukcji postaci odmalować można w zupełnie odmienny sposób, tak, że widzowi-czytelnikowi wydaje się, że to dwie różne opowieści. Chodzi tu przede wszystkim o główną bohaterkę, ponieważ Will i w powieści i w filmie jest mniej więcej taki sam.

Poznajcie Louisę Clark. Lou od zawsze mieszka w małym, angielskim miasteczku, które żyje od sezonu do sezonu ze względu na zamek, stanowiący lokalną atrakcję turystyczną. Lou od 6 lat pracuje w kawiarni „The Buttered Bun”, która jednak zostaje w końcu zamknięta, a nasza bohaterka ląduje na bezrobociu. Tym sposobem mamy punkt zwrotny: dotychczas spokojne i monotonne życie Louisy staje na głowie, a ona sama znajduje źródło zarobku pod postacią opieki nad młodym biznesmenem, który w wyniku wypadku sprzed 2 lat został całkowicie sparaliżowany i trafił na wózek inwalidzki. Fabuła całości jest dosyć prosta, gdyż oczywiście młodzi coraz bardziej się do siebie przywiązują, a Lou robi wszystko, by przywrócić Willowi radość życia i zmienić jego decyzję, zanim stanie się najgorsze – obiecane pół roku minie i mężczyzna pojedzie do Szwajcarii, by poddać się eutanazji.

Film, pomimo ciężaru tematu, jakim jest eutanazja i niepełnosprawność, jest bardzo lekki w odbiorze i wciąż sprawia wrażenie, jakby bardzo chciał być komedią romantyczną. Dzieje się tak zarówno za sprawą odtwórczyni głównej roli, która chyba za dużo serca włożyła w pokazanie oryginalności Lou (mimika Emilii Clarke bywa zabójcza, najbardziej podobało mi się określenie „tańczące brwi”, jakie znalazłam w internecie xD), jak i w wyniku okrojenia tej postaci z ogromnej części jej oryginalnej historii i dotyczących jej wątków.

W filmie Lou i Treena to dwie kochające się siostrzyczki.

W pierwszej kolejności wyłania się kwestia relacji Louisy z jej rodzicami i siostrą. W filmie Clarkowie to rodzina mocno wyidealizowana, w której wszyscy wszystkich wspierają. Ot, czasem tylko ojcu wymsknie się jakieś ostrzejsze słowo, jak wtedy, gdy w odniesieniu do Treeny rzucił coś o wracaniu z brzuchem – ta trochę niepasująca do reszty filmu wypowiedź Bernarda jest echem materiału źródłowego, czyli książki. Tymczasem czytając powieść przekonujemy się, że tylko pozornie jest tak wspaniale. Między siostrami panuje ostra rywalizacja, a momentami nawet i niechęć. Dzięki oddaniu Louisie narracji wiemy, jak bardzo dziewczyna rozgoryczona jest dominacją młodszej Treeny i jak bardzo źle czuje się w narzuconej jej przez rodzinę roli tego gorszego i mniej inteligentnego dziecka, którym przecież w rzeczywistości nie jest. No właśnie, źle się z tym czuje, a mimo to bezwiednie godzi się z taką wizją siebie, nic z tym nie robi. Co więcej, przez te wszystkie lata sama siebie zaczęła postrzegać jako brzydką, niezbyt bystrą i zdolną, gapiowatą, głupkowatą, automatycznie stawiając się w opozycji do siostry. Dopiero Will dostrzega w dziewczynie potencjał i próbuje ją nakłonić do zrzucenia maski głupiutkiego, niezdarnego dziewczątka o wąskich horyzontach. Nie zrozumcie mnie źle, Clarkowie to z pewnością nie jest rodzina patologiczna. Jej członkowie kochają się i dają temu wyraz: wystarczy spojrzeć na prezent podarowany Lou na urodziny, na herbatę („remedium” na wszelkie problemy) podsuwaną dziewczynie przez matkę, a w końcu na zachowanie rodziny (a zwłaszcza ojca i Treeny), gdy bohaterka wyjawia im w końcu prawdziwy powód zatrudnienia jej u Traynorów. Jednakże fabuła „Zanim się pojawiłeś” pokazuje nam, że sama miłość nie wystarczy. U Clarków ciągle wychodzi jakiś przysłowiowy trup z szafy. W tej rodzinie brakuje realnego wsparcia psychologicznego i głębokiego zrozumienia drugiego człowieka. Paradoksalnie największą opoką dla Louisy jest jej siostra, z którą tak przecież rywalizuje. Rodzice natomiast nieświadomie położyli na dziewczynie krzyżyk, jednocześnie wyraźnie faworyzując Treenę, mimo że to Louisa miała największy wkład finansowy w domowy budżet. I tak to na naszą bohaterkę wywierana jest największa presja, by zarabiała pieniądze na rodzinę (wręcz jest jej powiedziane, że to ona ma tyrać, bo ojca być może zaraz wywalą z roboty, a Treena idzie sobie na studia. Brzmi trochę jak szantaż emocjonalny? W książce ta scena rozmowy między Lou a Treeną miała o wiele bardziej negatywny wydźwięk, niż w filmie). To ona wciśnięta została na wiele lat do pokoju-klitki, który jest rozmiarów schowka na szczotki – o większy pokój musi w zasadzie walczyć nawet po wyjeździe siostry na studia. Wreszcie to jej nieustannie dogryza ojciec, wypowiadając się o niej jak o głupiutkiej niezdarze, po której niewiele się można spodziewać.

Wsparcia Louisa nie doświadcza również ze strony swojego chłopaka, Patricka, choć oczywiście o braku chemii między tą dwójką można mówić również w filmie – w końcu postać dotychczasowego partnera głównej bohaterki ważna jest, by przeciwstawić ją nowo poznanemu Willowi. Mimo tylu lat bycia razem, ich związek wydaje się być pozorny, papierowy. Patrick wpada w obsesję zdrowego i aktywnego trybu życia, przestaje zauważać swoją dziewczynę i jej potrzeby, w zasadzie jest już skupiony przede wszystkim na sobie. Okazuje się, że w rzeczywistości na tyle mało ją zna, że na urodziny wręcza jej wisiorek – ładny, ale kompletnie nie w jej stylu. Obecny na tych samych urodzinach Will prezentuje jej natomiast pasiaste, „pszczółkowe” rajstopy – znak, że uważnie słuchał Louisy, gdy opowiadała mu o sobie i że wie co jej w duszy gra. O ile w filmie przeciwstawienie tych dwóch mężczyzn stało się elementem ogólnej fabuły, która sprowadzona została do prostego romansu, o tyle w książce ma inne znaczenie. Powieściowy Patrick reprezentuje życie, w którym Lou utknęła na wiele lat, zanim poznała Willa. Jest to życie pełne monotonii, pozbawione ambicji i samorozwoju, o wąskich horyzontach. Nie na darmo podkreślone jest w pewnym momencie, że nasza bohaterka poznała swojego chłopaka już po pewnym ważnym wydarzeniu, które całkowicie ją odmieniło, a które w ogóle nie pojawiło się w filmie.

Lou w swoich wystrzałowych, ekstrawaganckich ciuchach, wraz z Patrickiem

Choć w książce nigdy nie nazwano tego wprost, chodzi prawdopodobnie o zbiorowy gwałt, którego na pijanej Louisie wiele lat wcześniej dokonała w zamkowym labiryncie grupa chłopaków. Był to punkt przełomowy w życiorysie dziewczyny. To w jego wyniku porzuciła zwykłe dżinsy i T-shirt, a następnie zaczęła się ubierać mocno ekscentrycznie. Przestała również czytywać książki (które wcześniej, jak stwierdziła, pochłaniała całymi tomami), domenę tę całkowicie zostawiając Treenie, jako tej „mądrzejszej” z sióstr. Odwołała wyjazd za granicę, na który zdążyła już przecież zarezerwować bilety lotnicze. Całkowicie poświęciła się nudnemu życiu w małym, turystycznym miasteczku, przez 6 lat pracując w tej samej kawiarni, mieszkając z rodzicami, niepełnosprawnym dziadkiem, siostrą i siostrzeńcem w zatłoczonym domu oraz spotykając się z tym samym chłopakiem, który na dodatek mało się nią interesował. W wyniku bolesnych wydarzeń w labiryncie, Louisa zamknęła się w swojej skorupie, dodatkowo podtrzymywanej nieświadomie zarówno przez Patricka, jak i rodzinę dziewczyny. Powierzchnię tej skorupy przebił dopiero Will – osoba również przecież cierpiąca.

Towarzystwo sparaliżowanego, młodego mężczyzny, przed wypadkiem żyjącego pełnią życia, a także misja, do podjęcia której Louisa zobowiązała się przed jego rodzicami, pchnęły dziewczynę do wielu obcych jej wcześniej czynności. Przede wszystkim zaczęła korzystać z biblioteki i komputera, z mediów społecznościowych. Zerwała z Patrickiem, podjęła walkę o otrzymanie pokoju siostry po jej wyjeździe na studia. W końcu też sama zapisała się na kurs na uniwersytecie. W ostatniej scenie widzimy ją w Paryżu, o odwiedzeniu którego tak marzyła. Niektóre z tych wątków – Paryż, zakończenie związku z Patrickiem – pojawiają się oczywiście w filmie, ale nie mają tego wydźwięku, że bohaterka rzeczywiście przeszła jakąś wewnętrzną transformację. Bardziej chodzi tu o czysty romantyzm. Dowiadujemy się ponadto, że filmową Louisę od zawsze fascynowała moda i stąd się wziął jej oryginalny, niemalże dziwaczny ubiór. W jednej ze scen informuje ona Willa, że swego czasu myślała, by zdobyć wykształcenie wyższe w tym kierunku, ale „jakoś nie wyszło”. Tymczasem w książce to dopiero doświadczenie opieki nad młodym Traynorem powoduje, że dziewczyna zaczyna myśleć nad zrobieniem czegoś ze swoim życiem i rozwijaniem się w zakresie mody lub krawiectwa. Subtelna, ale jednak ważna różnica w charakterystyce postaci.

Lou w pasiastych rajstopkach od Willa

„Zanim się pojawiłeś” zaskoczyło mnie, przede wszystkim jeśli mowa o książce. O ile film to dosyć płytka produkcja (chciałam napisać „komedia”, bo pod niektórymi względami się tak klasyfikuje, ale jakoś nie wypada, jeśli chodzi o zaserwowaną widzowi tematykę) romantyczna, o tyle powieść, prezentując nam odpowiednio nakreślone postaci, opowiada o rzeczach ważnych i mądrych. Choć sam temat eutanazji jest trudny i kontrowersyjny (co zresztą również zostało pokazane w powieści), wątek nie śmierci jest tutaj ważny, ale przeciwnie: życia. Przy czym chodzi o tzw. życie pełną piersią, nie w sensie biologicznym. Will wie, że mógłby, śladem innych osób sparaliżowanych, dostosować się do nowej sytuacji. Mógłby nawet w pewien zmieniony sposób korzystać z wielu ekstremalnych atrakcji. Ale, jak podkreśla w rozmowie z Louisą, nie byłoby to jego życie. Jego życie wiązało się nierozerwalnie ze sprawnym ciałem, które swobodnie podróżowało, kochało się z kobietami, realizowało inne potrzeby. Nie widzi dla siebie innego życia, dlatego, nawet kosztem bólu swoich bliskich, postanawia je zakończyć w sensie biologicznym. Zanim jednak tego dokona, daje swojej opiekunce przysłowiowego kopa do wykorzystania swojego potencjału i wyrwania się z martwej skorupy, która ją do tej pory więziła, do pokonania ograniczeń wynikających z przerażającej przeszłości i przytłaczającej teraźniejszości. Lou zaczyna żyć pełnią życia.

P.S. – Wiele osób porównuje „Zanim się pojawiłeś” do „Nietykalnych”, tylko dlatego, że w obu przypadkach bohaterami są osoba sparaliżowana oraz jej opiekun/opiekunka. Moim zdaniem niesłusznie, gdyż prezentowane postacie są zupełnie różne charakterologicznie, a w tych dwóch historiach chodzi tak naprawdę o odmienne rzeczy.

Ostatnia scena w Paryżu

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s