Dawno, dawno temu w pewnej galaktyce… Czyli "Łotr 1" wylądował [UWAGA, SPOILERY!]

Od paru lat Święta Bożego Narodzenia nieodmiennie kojarzą mi się z premierami różnych głośnych filmów, np. kolejnych części „Władcy Pierścieni” lub „Hobbita”. Taka trochę świąteczna, miła pożywka dla nerda, której moja rodzina chyba nie jest w stanie zrozumieć, bo do tej pory wypominają mi pójście w drugi dzień Świąt na „Hobbit: Niezwykła Podróż” zamiast na trzecią z rzędu, rodzinną imprezę (tak, tak, kocham Was i wiem, że to czytacie 😉 ). Ja tymczasem bożonarodzeniowe odwiedziny w kinie uważam za naprawdę miły sposób na świąteczny odpoczynek, zwłaszcza, gdy spędza się wówczas czas ze swoją drugą połówką. I choć w zasadzie jestem bardziej tolkienowcem, niż fanką uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa, grudniowe premiery kolejnych części „Gwiezdnych Wojen” – w zeszłym roku „Przebudzenia Mocy”, a teraz „Łotra 1” – powitałam z nostalgią. Raz, że stara saga kojarzy mi się z czasem spędzonym z tatą w warszawskim kinie Luna, gdy trzymając mnie na kolanach czytał mi do ucha pojawiające się na ekranie napisy (sama byłam jeszcze za mała, by za nimi nadążyć). Dwa, że „Star Wars” są tak wielkim fenomenem i na tyle kultową pozycją w światowej popkulturze, że w mniejszym lub większym stopniu dotknęły każdego człowieka na tym globie, niezależnie od roku, w którym się urodził. No dobra, może przesadzam: większość ludzkości ;). No bo chyba każdy przynajmniej kojarzy nazwisko Skywalker? Albo Dartha Vadera, Księżniczkę Leię z jej nietypową fryzurą lub dwa charakterystyczne roboty, czyli R2D2 i C3PO?

Tytuł oryginalny „Łotra 1” to „Rogue One: A Star Wars Story” – dosyć nieszczęśliwy pod względem polskiego tłumaczenia, gdyż trudno go przełożyć na tyle zręcznie, by nie wzbudzał chichotów w Internecie. Samo „rogue” funkcjonuje w grach RPG po polsku jako „łotrzyk” i tam jak najbardziej pasuje, ale w kontekście „Gwiezdnych Wojen” już średnio. Jest to pierwszy z serii filmów nie odnoszących się bezpośrednio do losów rodziny Skywalkerów, aczkolwiek czerpiących pełnymi garściami z całego uniwersum stworzonego jeszcze w latach ’70 i ’80 przez reżysera George’a Lucasa. Choć gdzieś tam w tle przewiną nam się znane już postacie, w przypadku „Łotra 1” główną bohaterką pozostaje Jyn Erso – córka genialnego inżyniera i twórcy Gwiazdy Śmierci, imperialnej broni masowej zagłady. Całość akcji kręci się wokół wątku wykradzenia planów konstrukcyjnych Gwiazdy i doprowadzenia wskutek tego do wydarzeń mających miejsce w „Nowej Nadziei”. Z tego też powodu wiemy w zasadzie jak się zakończy ta historia, przynajmniej w kwestii powodzenia misji bohaterów. Pomimo tego akcja trzyma w napięciu, co jest nie lada sztuką w sytuacji, gdy widz zna finał. Właśnie w tym prostym fakcie objawia się siła scenariusza „Łotra 1”. Idąc do kina na seans obawiałam się, niestety, powtórki z „Przebudzenia Mocy”, które wyraźnie zostało napisane niedbale, na siłę, z założeniem, że ludzie i tak je obejrzą, bo to w końcu „Gwiezdne Wojny”. „Łotr 1” też jest oczywiście produktem, który powstał po to, by zbijać kasę na starym pomyśle i odcinać kupony od popularności starej sagi (rzecz, niestety, ostatnio w Hollywood bardzo powszechna, patrząc na tych wszystkich nowych terminatorów, predatorów, obcych, Indiana Jonesów i Jurassic Parków), ale jednocześnie trzyma on wysoki poziom. Fabuła jest spójna, również w odniesieniu do późniejszych wydarzeń z „Nowej Nadziei”. Każdy z bohaterów ma swoje miejsce i nie kręci się bezsensownie w tle jak piąte koło u wozu. W zasadzie jedynym moim zastrzeżeniem są nieco słabo rozbudowane charaktery Chirruta Imwe, Baze’a Malbusa i Bodhiego Rooka. Przydałoby się nieco więcej słów na temat ich przeszłości. Rozumiem jednak, że przy takiej ilości bohaterów i jednocześnie bardzo wartkiej akcji jest to dosyć trudne zadanie. Silnie rozwinięte są natomiast postacie Jyn i Cassiana. Relacja między nimi ewoluuje, wrogość oraz brak zaufania stopniowo przemieniają się w trudną przyjaźń i naprawdę wielkie dzięki twórcom z mojej strony, że nie poszli tutaj w kierunku ewidentnego romansu. Możecie się śmiać, ale do samego końca modliłam się o to, by tych dwoje bohaterów się NIE pocałowało. Gdyby tak się stało, film w moim odczuciu automatycznie straciłby na jakości, gdyż byłoby to sięgnięcie po naprawdę oklepane, nieciekawe schematy. A tymczasem mamy przejmującą, krótką scenę w windzie oraz Jyn i Cassiana, obejmujących się w obliczu śmierci. Piękne i niejednoznaczne.

Na koniec tego akapitu warto wspomnieć o standardowym już motywie filmów spod znaku „Gwiezdnych Wojen”, czyli o robotach-droidach, niezmordowanych towarzyszach głównych bohaterów. W „Łotrze 1” jest to K-2SO, przeprogramowany robot imperialny, ewidentny pesymista, którego potyczki słowne z Jyn są niejednokrotnie źródłem humoru. Choć dotychczasowe doświadczenia związane ze starą i nową sagą, a także z „Przebudzeniem Mocy” sugerują, że także w kolejnych częściach możemy się spodziewać nowych, mechanicznych bohaterów (chociaż kto wie, może ten schemat zostanie akurat złamany), nie czuję jakoś zniechęcenia tą perspektywą. Droidy kolejnym twórcom „Gwiezdnych Wojen” wyjątkowo dobrze wychodzą. Niektóre bywają nawet pocieszne, tak jak BB8, który stanowił w zasadzie najmocniejszy punkt zeszłorocznej, gwiezdnej odsłony (tak po prawdzie, to nie miałabym nic przeciwko posiadaniu takiego w domu 😉 ). Poza tym wątek relacji człowiek-maszyna jest zawsze niezwykle ciekawy i jednocześnie nieunikniony, zarówno gdy mówimy o filmie z fabułą osadzoną w galaktycznych realiach, jak i o ludzkiej przyszłości w ogóle.

44b73-rogue-one-k2so-jyn-erso-banner

Istotną różnicą między „Łotrem 1” a resztą gwiezdnej serii jest dekonstrukcja dotychczasowej, nieco czarno-białej wizji świata. Do tej pory mieliśmy, rzecz jasna, jasną i ciemną stronę Mocy, szlachetnych Jedi, którzy, jak Anakin, mieli co prawda możliwość przejścia na stronę Zła, ale przekraczana przez nich granica była rysowana grubą krechą. Imperium przedstawiano w ewidentnie negatywnych barwach, Rebeliantów zaś wręcz przeciwnie. Tymczasem w „Łotrze 1” sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Mamy tutaj dobrych ludzi robiących niemoralne rzeczy, a także postacie teoretycznie pełniące rolę antagonisty, ale jednocześnie zdolne do poświęcenia się dla Dobra. Pierwszą taką postacią jest Galen Erso – genialny konstruktor Gwiazdy Śmierci w służbie Imperium, kochający i troskliwy ojciec. Choć nie jest to przedstawione bezpośrednio, przed wydarzeniami z filmu był prawdopodobnie aktywnym i lojalnym imperialistą. W końcu dręczony wyrzutami sumienia, najpierw ucieka i ukrywa się wraz z rodziną, a następnie, złapany i przymuszony do pracy, sabotuje swoje dzieło i robi wszystko, by jego plany przekazać zbiegłej córce. Wybrał taki właśnie sposób oporu, nie do końca jednoznacznie moralny. No bo powiedzmy sobie szczerze, prawdopodobnie boleśniejsze dla Imperium byłoby, gdyby po złapaniu go przez Krennicka Galen zabił się, pozbawiając wroga możliwości skorzystania z jego genialnego umysłu. Po wydarzeniach na samym początku filmu nie miał bowiem już wiele do stracenia i w zasadzie nie było czym go szantażować – jego żona nie żyła, a córka była bezpieczna pod opieką jego przyjaciela, Sawa. Tymczasem Galen postanowił udawać człowieka „szukającego zapomnienia w pracy” (wedle jego słów) i jednak doprowadził do ostatecznego powstania Gwiazdy. Co jest bardziej moralne: zapobiegnięcie złu poprzez samobójstwo i tym samym utrudnienie dzieła przeciwnikowi, czy też ostatecznie obrana przez ojca Jyn droga, czyli sabotaż w momencie, gdy to dzieło już jest gotowe?

33d5f-rogue-one-a-star-wars-story2b252812529
Was też rozczula ten zabawkowy szturmowiec, którym bawiła się Jyn jako dziecko?

Z drugiej strony mamy Cassiana – młodego rebelianta, rozdartego między lojalnością względem dowódców i celu, jakim jest Rebelia, a wewnętrznym poczuciem, że wydany rozkaz jest zły. To postać, która, jak sądzę, uosabia rozterki wielu żołnierzy na tym świecie: ślepo słuchać poleceń przełożonych, czy też raczej postępować wedle własnej moralności? Co, jeśli mój system wartości pozostaje w sprzeczności z rozkazami? W pewnym momencie Cassian porusza te kwestie w rozmowie z Jyn, gdy ta zarzuca mu kłamstwa i zamiar zabicia Galena: „Niektórzy z nas — większość — zrobili dla Rebelii straszne rzeczy. Szpiedzy, sabotażyści, zabójcy. Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla Rebelii. I za każdym razem, gdy oddalałem się od czegoś, o czym chciałbym zapomnieć, mówiłem sobie, że to dla celu, w który wierzę. Celu, który jest tego wart. Bez tego jesteśmy zgubieni. Wszystko, co uczyniliśmy, byłoby na próżno. Nie mógłbym spojrzeć na siebie w lustrze, gdybym się teraz poddał. Żaden z nas by nie mógł”. Na samym początku filmu widzimy zresztą jak Cassian zabija swojego informatora – bezbronnego człowieka. Tak przedstawiona postać obala zatem czarno-biały podział świata, obecny nie tylko w dotychczasowych, gwiezdnowojennych filmach, ale i w naszej rzeczywistości. Gdy słyszymy bowiem, przykładowo, słowo „powstańcy” lub „rebelianci”, od razu nachodzą nas pozytywne skojarzenia: szlachetni, bo walczący o wyższe dobro, na przykład wolność lub niepodległość. Tacy ludzie tym bardziej są idealizowani, im mocniej demonizowany jest ich przeciwnik, np. państwo reżimowe, z którym walczą i które, rzecz jasna, ma wiele na sumieniu. Tymczasem nie jest to wszystko takie proste. Powstańcy/rebelianci/członkowie podziemnych organizacji wszelkiej maści to również… no cóż, po prostu ludzie i często nie są tak kryształowi, jakbyśmy sobie tego życzyli. Niejednokrotnie postępują wedle zasady „cel uświęca środki” i walcząc o wyższe dobro, popełniają rzeczy straszne. Te słowa można odnieść również do naszej polskiej historii. W „Łotrze 1” tę prawdę o rebelianckiej rzeczywistości reprezentuje właśnie Cassian i moim zdaniem twórcy filmu bardzo dobrze uczynili, kreując taką postać i przeciwstawiając ją Jyn – osobie podążającej stricte za głosem serca, wyrwanej nieco (przynajmniej na początku, gdyż z czasem, za sprawą działań Galena, zaczyna jej zależeć na losach galaktyki) z dualistycznego konfliktu Imperium-Rebelia.

b5ccc-h3gulpxlkogg0njlaarn

Charakter i rozwój głównej bohaterki to w ogóle nieco osobna kwestia. Choć za sprawą ojca łączymy ją wpierw ze środowiskiem imperialnym (bardzo wymowny jest szturmowiec-zabawka, którego w pierwszych scenach filmu Jyn gubi, uciekając), dziewczyna zostaje niejako wymontowana z całego kontekstu galaktycznej wojny i przez długi czas pozostaje na uboczu. Nie tylko fizycznie (porzucona przez Sawa, zaczyna radzić sobie sama i zostaje drobną kryminalistką, w ogóle odcinając się od polityki), ale też przede wszystkim psychicznie. Zaaresztowana przez rebeliantów, długo opiera się przed zaangażowaniem się w ich sprawę, jest zdystansowana i niechętna. Mentalnie pozostaje wtedy zagubionym dzieckiem, skupionym na własnym uczuciu porzucenia. Dojrzewa dopiero w momencie odsłuchania wiadomości od Galena, który informuje ją o wadzie konstrukcyjnej Gwiazdy Śmierci. Gdy jednak zaczyna jej w końcu zależeć, traci posłuch u rozbitego zgromadzenia Rebelii. Główną osobą, u której znajduje zrozumienie i wiarę, jest Cassian – jakże odmienny od niej, ale jednocześnie tak samo zagubiony, tyle że z innych przyczyn. Co istotne, to właśnie wcześniejszy dystans, z jakim się wychowała, mimo psychicznej niedojrzałości dziewczyny, ustrzegł Jyn przed błędami popełnionymi przez jej przyjaciela-rebelianta. Sprawił, że była bardziej czysta moralnie, niż Cassian. Te dwie przeciwstawne postacie świetnie się uzupełniają i dlatego właśnie cieszę się, że ich relacja nie została w filmie sprowadzona do płytkiego romansu.

5110c-rogue-one-07-2

Ten post piszę trochę z ciężkim sercem, ze względu na niedawną śmierć Carrie Fisher, aczkolwiek zaczęła mnie zastanawiać jedna rzecz. Aby dopasować „Łotra 1” fabularnie do wydarzeń z „Nowej Nadziei”, należało wprowadzić niektóre postacie występujące w starej sadze, przede wszystkim młodą Leię oraz Wielkiego Moffa Tarkina. W obu przypadkach na twarze zupełnie innych aktorów nałożono efekty komputerowe tak, by wyglądali jak oryginalne postacie z „Nowej Nadziei”. O ile w trakcie produkcji „Łotra 1” Carrie Fisher jeszcze żyła i być może nie miała po prostu czasu na wystąpienie w tym filmie, o tyle Peter Cushing, czyli oryginalny Tarkin, zmarł w 1994 roku. Dlatego twarz jego postaci całkowicie zrekonstruowano komputerowo. Rodzi się w związku z tym pytanie: co będzie ze starą Leią w tej części „Gwiezdnych Wojen”, która ma się ukazać za rok? Zabiją jej postać? A może stworzą ją komputerowo tak, jak to zrobili z Tarkinem? Jak sądzicie?


EDIT: Dowiedziałam się, że Carrie Fisher zdążyła przed śmiercią zakończyć prace ze zdjęciami do swoich scen w VIII epizodzie „Gwiezdnych Wojen”, więc tu nie będzie problemu z jej postacią. Pozostaje jednak pytanie co z epizodem IX…

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s