Królewna chce spać – słów parę o "Pasażerach" (UWAGA, SPOILERY!)

Trwa dobra passa Jennifer Lawrence. Po „X-menach” i „Igrzyskach Śmierci”, które przyniosły jej popularność, aktorka zaczęła otrzymywać coraz więcej propozycji filmowych, w tym rolę w „Poradniku Pozytywnego Myślenia”, za którą przyznano jej Oscara (wielu twierdzi, że niesłusznie). Stopniowo coraz bardziej rozpoznawalny staje się również Chris Pratt, głównie za sprawą swoich wystąpień w „Jurassic World” i „Strażnikach Galaktyki”. Teraz ta dwójka zagrała wspólnie główne role w filmie „Pasażerowie”. I prawie jedyne, jeśli nie liczyć Laurence’a Fishburne’a, który pojawia się na krótko oraz Michaela Sheena jako droida-barmana, towarzyszącego czasem bohaterom. Oczywiście takiego filmu nie da się zrobić z udziałem tylko 4 aktorów (chociaż, kto wie, może jednak się da, jeśli się zastosuje odpowiednią ilość efektów specjalnych ;)), ale tylko oni są tak naprawdę widoczni, reszta natomiast (hologramy, roboty-kelnerzy, śpiący w kapsułach pasażerowie i członkowie załogi) stanowi subtelne tło, dzięki któremu uwypuklone zostają przeżycia Aurory i Jima.
Passengers_clip_wokeuptoosoon
Zdjęcie tytułowe sugeruje, że film ma naprawdę mocne punkty. Chodzi tu nie tylko o efekty specjalne, czy muzykę, która jest, swoją drogą, naprawdę ładna (mówi to soundtrackowy nerd ;)). Bardzo miłym zaskoczeniem były dla mnie rozbieżności między zwiastunem a samym filmem. Bardzo często zdarza się, niestety, że trailer streszcza, wyjawiając największe sekrety fabuły, co oczywiście kłóci się z jego pierwotną funkcją. W tym wypadku jednak… hmmm, widz został zrobiony w konia. W takim pozytywnym sensie 🙂 Zwiastun „Pasażerów” sugeruje bowiem, że dwójka pasażerów międzygalaktycznego liniowca jako jedyna została przebudzona z hibernacji z nieznanych (przynajmniej tymczasowo), technicznych przyczyn. Oczywiście zakochują się w sobie, by następnie wspólnie stawić czoła zbliżającej się katastrofie statku. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. W rzeczywistości tylko Jim przedwcześnie (do celu podróży zostało aż 90 lat!) budzi się z powodu awarii systemu i uszkodzenia jego kapsuły. Mężczyzna w doskwierającej mu samotności (nie licząc Arthura, czyli wspomnianego wyżej droida-barmana) spędza na pokładzie rok, w międzyczasie przeżywając psychiczne wzloty i upadki, a nawet próbując się zabić. W końcu pośród licznych, pasażerskich kapsuł wpada nieoczekiwanie na tą jedną, jedyną – zawierającą śpiącą Aurorę, w której się platonicznie zakochuje. I tu zostaje wprowadzony bardzo ciekawy wątek moralny, albowiem Jim ma dość trudny dylemat do rozwikłania: obudzić kobietę i zapewnić sobie prawdziwe towarzystwo (Arthur jako robot jednak mu nie wystarcza), a tym samym skazać Aurorę na spędzenie reszty życia na odizolowanym od świata pokładzie statku (powtórna hibernacja jest niemożliwa), czy też zostawić ją w spokoju i przysporzyć więcej cierpienia samemu sobie? Czyje szczęście jest tu ważniejsze?

Wątek, niestety, ostatecznie rozmywa się w przedramatyzowaną, romansową papkę. Aurora, rzecz jasna, w końcu dowiaduje się od niezawodnego Arthura, że Jim ją oszukał: to on ją obudził, nie zaś awaria kapsuły hibernacyjnej. Jest na mężczyznę wściekła, unika go, nienawidzi, by ostatecznie w sytuacji zagrożenia życia pogodzić się z nim i z losem. Gdy okazuje się, że kapsuła medyczna może również jedną osobę zahibernować, Aurora odrzuca tę możliwość i postanawia zostać z Jimem na resztę życia. Powiem tak: mogło być z tego coś naprawdę dobrego, ale ostatecznie wyszło kiepsko, gdyż w pewnym momencie fabuła osunęła się w banał. Film miał potencjał, poczułam się zaintrygowana, gdy okazało się, że zwiastun trochę nas oszukuje. W końcu jednak rozczarowałam się, tak samo jak moja druga połówka, która nastawiła się na sci-fi z prawdziwego zdarzenia (tak, mam w domu istnego, sci-fi’owego nerda, który film zjechał z góry do dołu. W porównaniu z nim moja ocena „Pasażerów” jest dosyć łagodna ;)). Rzecz jasna, na miejscu głównej bohaterki byłabym równie wściekła i rozgoryczona jak ona. Wydanie sekretu Jima było również przewidywalne. Nie wiem jednak czy to wina scenarzysty, czy też samej Jennifer Lawrence (może wina rozkłada się po obu stronach, a może to kwestia tego, że Lawrence bywa… nader ekspresyjna), ale zachowanie wściekłej Aurory zamieniło się w końcu w coś na kształt karykaturalnych fochów obrażonego dziewczęcia, w związku z czym straciłam nieco cierpliwość do tej postaci.

„Pasażerów” podsumować można jako fuzję dwóch historii, które odbijają się w krzywym zwierciadle: „Śpiącej Królewny” i „Titanica”. Tego pierwszego nawet nie trzeba specjalnie wyjaśniać, gdyż imię Aurora (a także pewna wypowiedź Arthura) subtelnie mówi wszystko. Z tą różnicą, że kobieta wcale nie chciała być obudzona i książę nie był jej do szczęścia potrzebny, przynajmniej z początku. Co zaś do Titanica… Zauważmy, że Aurora i Jim to tacy Rose i Jack, umieszczeni w kosmosie, na międzygalaktycznym liniowcu, który zmierza ku katastrofie w wyniku zderzenia z meteorem. Wrażenie to potęgują dwie rzeczy. Po pierwsze wypowiedź Aurory, że „jesteśmy na tonącym statku” (niestety, dokładnie nie zacytuję, ale sens był dokładnie taki). Po drugie, wielokrotne podkreślenia, że nasi bohaterowie należą do różnych klas. Jim jest „tylko” mechanikiem, robotnikiem, na którego w normalnych okolicznościach Aurora nawet by nie spojrzała – zostało to zresztą powiedziane przez bohaterkę wprost. Kobieta natomiast to majętna pisarka, córka sławnego mężczyzny, która jako pasażerka Klasy Gold może sobie pozwolić na różne produkty i usługi o wyższym standardzie. Przyznam, że takie podkreślenie różnic klasowych między bohaterami nieszczególnie mi się podoba w tym filmie. O ile w „Titanicu” miało to oczywiście swoje historyczne uzasadnienie, o tyle tutaj wydaje się być robione nieco na siłę. Kontekst społeczno-kulturowy Ziemi i kolonii, na którą postacie lecą, w filmie praktycznie nie istnieje, w związku z czym prezentowana klasowość wydaje się być istną kalką z dzieła Jamesa Camerona. W przeciwieństwie jednak do „Titanica”, statek w „Pasażerach” i śpiący na nim ludzie zostają ostatecznie uratowani dzięki połączonym siłom Aurory („Rose”) i Jima („Jacka”), a oni sami żyli długo i szczęśliwie. Istna bajka.

Chris Pratt wydaje się być zdeczka zszokowany, że dał się namówić na zagranie w tym filmie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s