I tylko cykady odpowiadają… – "Milczenie" Martina Scorsese

Ostatnia niedziela stanęła u mnie pod znakiem kina ambitnego, albowiem wybrałam się na seans „Milczenia” Martina Scorsese. Film ten śmiało można nazwać najbardziej osobistym projektem reżysera – do jego realizacji przygotowywał się około 30 lat i podobno nawet zrezygnował ze swojej gaży (a trójka głównych aktorów, czyli Andrew Garfield, Liam Neeson i Adam Driver, poszła jego śladem, grając za minimalne stawki). Samo „Milczenie” natomiast jest adaptacją książki Shusaku Endo, japońskiego pisarza, w którego twórczości tematem przewodnim były przede wszystkim rozterki duchowe Japończyka-chrześcijanina w tradycyjnie buddyjskim środowisku. A co dotyczy Japonii, to wiadomo, że muszę zobaczyć 😉

„Milczenie” trudno jest ocenić, gdyż ma zarówno swoje bardzo mocne strony, jak i bardzo słabe. Do tego pierwszego z pewnością należy sama tematyka. Wątek prześladowań chrześcijan kojarzy się bowiem raczej ze starożytnym Rzymem, a podobna sytuacja wyznawców Chrystusa w XVII-wiecznej Japonii (zwłaszcza Nagasaki, które w wyniku działalności Franciszka Ksawerego i innych jezuitów stało się centrum japońskiego chrześcijaństwa) jest raczej mało znana powszechnie, przynajmniej w Polsce. Dla tych z widzów, którzy XVII wiek w Kraju Kwitnącej Wiśni kojarzą głównie z samurajami, bushido i serialem „Shogun”, „Milczenie” Scorsese jest zatem pewną nowością, ciekawym wprowadzeniem do tematu. Czymś, czego do tej pory w popkulturze, w kontekście kultury i historii tego konkretnego kraju, raczej nie poruszano.

Film z pewnością można określić jako ciężki i mocno refleksyjny, w związku z czym bardzo zawiedzie się ten, kto pójdzie na seans po to, by „pooglądać sobie samurajów”. Piszę o tym dlatego, że taki właśnie negatywny komentarz zamieścił na Facebooku mój znajomy i przyznam szczerze, że nie wiem jak na „Milczenie” można iść z takim założeniem 😉 , ponieważ już zwiastun i pobieżny opis fabuły sygnalizują nam czego dotyczy dzieło Martina Scorsese. Mogę tylko przypuszczać, że taka postawa spowodowana została tym, o czym wspomniałam wyżej – wychowaniem całkiem sporej grupy ludzi na serialu „Shogun” i generalnie potocznymi wyobrażeniami na temat Kraju Kwitnącej Wiśni. Gdy się bowiem słyszy o czasie i miejscu, w których rozgrywa się akcja filmu, na myśl automatycznie przychodzą samurajowie i gejsze. Tymczasem fakt, że główni bohaterowie przybywają konkretnie do feudalnej Japonii, a nie, na przykład, do starożytnego Rzymu, nie ma tu tak naprawdę większego znaczenia. Założeniem reżysera jest snucie refleksji na tematy wiary.

Na japoński archipelag, w okolice Nagasaki, potajemnie przybywają dwaj młodzi, jezuiccy misjonarze – Sebastiao Rodrigues i Francisco Garupe. Ich celem jest, oprócz niesienia Słowa Bożego, odnalezienie ich dawnego mistrza, Ferreiry (postać historyczna), który ponoć wyrzekł się Boga i przyjął japoński styl życia. Choć z początku obaj wydają się być głównymi bohaterami, z czasem mężczyźni rozdzielają się, tracimy Garupe z oczu (przynajmniej na pewien czas), a nasza uwaga zwrócona zostaje na Rodriguesa, granego przez Andrew Garfielda. To on przede wszystkim przeżywa w filmie duchowe rozterki, lęk przed wykryciem przez władze japońskie  i śmiercią, radość na widok siły wiary lokalnych wieśniaków, cierpienie w obliczu ich okrutnych egzekucji. Tu ujawnia się, niestety, pierwsza z wad „Milczenia”, gdyż Scorsese w pewnym momencie przedobrzył: postać Rodriguesa wręcz epatuje nachalną pobożnością, co może drażnić i zniechęcać, prowokować do zastanawiania się, czy celem reżysera nie jest przypadkiem nawracanie widza. Momentami zakrawającymi na przesadę w formie są również te sceny, w których Sebastiao widzi swoje odbicie w wodzie jako wizerunek Chrystusa.

0cb23-silence-body-6
Bywają sceny, w których Scorsese trochę jednak przesadza z pobożnością głównego bohatera.

Z drugiej jednak strony wszystko to ma swoje pozytywy. Rodrigues bowiem przechodzi interesującą przemianę. Przybywa do Japonii jako młody człowiek, dla którego wiara chrześcijańska jest całym życiem i kamieniem węgielnym jego tożsamości, a także uniwersalną prawdą. Tak bardzo, że będąc świadkiem mordów i tortur wykonywanych na nawróconych tubylcach podświadomie zaczyna widzieć samego siebie jako ich Zbawiciela. Grzeszy zatem pychą, w której utrzymują go też trochę sami Japończycy, traktując „padre” (księdza) z czcią i ogromnym szacunkiem. Jak się okazuje potem, Sebastiao mylnie interpretuje ich zachowanie. Nim jednak zda sobie z tego sprawę, zostaje pojmany przez japońskie władze i trafia przed oblicze naczelnika Inoue, co okazuje się momentem przełomowym w jego historii.

Oto bowiem główny bohater zostaje postawiony przed problemem w zasadzie nierozwiązywalnym pod względem moralności. Musi zadecydować co jest dla niego ważniejsze: życie torturowanych wieśniaków, czy też chrześcijaństwo. Jeśli zdecyduje się dokonać apostazji i tym samym uratować prześladowanych, odrzuci jednocześnie własną tożsamość konstytuowaną przez wiarę, do której przecież ma prawo. Tu Scorsese zadaje nam pytanie: czy jesteś w stanie zrezygnować z samego siebie, aby ocalić kogoś innego? Co tu jest bardziej moralne? Czy w ogóle powinniśmy oceniać w taki sposób?

Innym wątkiem, poruszonym w „Milczeniu”, jest wspomniana powyżej uniwersalność prawdy, a w zasadzie… jej brak. Rodrigues jest przez lwią część filmu przekonany, że chrześcijaństwo właśnie tę prawdę reprezentuje i w związku z tym zdolne jest zapuścić korzenie w każdym zakątku świata, Ferreira jednak uświadamia go, że taki sposób myślenia jest całkowicie błędny. Japończycy bowiem są narodem tak radykalnie odmiennym kulturowo, że zupełnie inaczej pojmują koncepcje przekazywane im przez księży. Robią to na swój sposób. Znamienną sceną jest chrzest dziecka, podczas którego młodzi rodzice radośnie pytają zdziwionego Garupe, czy są już w raju. Także w momencie pojmania Rodriguesa, siedząca obok niego, związana dziewczyna spokojnie i z uśmiechem na twarzy tłumaczy mu, że nie boi się śmierci, ponieważ pójdzie do nieba, w którym przecież nie ma podatków, bólu, tortur, cierpienia, biedy. Oto, co było ważne dla nawracanych tubylców. Nie na darmo zdecydowana większość japońskich neofitów wywodziła się z najbiedniejszej warstwy społecznej, która przecież w systemie feudalnym miała dosyć nielekkie życie. Dodatkowo w kulturze obracającej się wokół czczenia konkretnych, namacalnych sił natury (szintoizm, połączony oczywiście z importowanym wieki temu buddyzmem) abstrakcyjna koncepcja chrześcijańskiego Boga jest mocno niezrozumiała dla ludzi, których katoliccy misjonarze zazwyczaj starali się nauczać – niewykształconych, nieobytych z odmiennym kulturowo sposobem myślenia. Dlatego właśnie prawda jest zrelatywizowana, a nie uniwersalna. Tego w ostatnich momentach filmu Ferreira uczy Rodriguesa.

Czego w „Milczeniu” mi zabrakło? Z pewnością szerszej perspektywy społeczno-politycznej. Z filmu w zasadzie niewiele dowiadujemy się o powodach prześladowania chrześcijan w Japonii. Osoba bardziej zainteresowana historią tego kraju orientuje się w kwestiach Sakoku (polityka izolacjonizmu, prowadzona przez szogunat Tokugawa) i będzie wiedziała o co chodzi, gdy namiestnik Inoue opowiada Rodriguesowi historię o konkubinach i brzydkiej, bezpłodnej kobiecie, narzucającej się mężczyźnie. Przeciętny widz jednak może tego nie zrozumieć. Władze japońskie postrzegały chrześcijaństwo jako zagrożenie dla kraju nie tylko w sensie kultury i tradycji, ale też polityki. Podejrzewano bowiem misjonarzy katolickich o prowadzenie ewangelizacji w celu przygotowania Japonii na skolonizowanie jej przez Hiszpanię lub Portugalię. A na to shogun już sobie pozwolić nie mógł. Niestety, ten wątek został w filmie ledwo zarysowany, przez co z kolei przesadnie wyeksponowano męczeństwo chrześcijan japońskich. W tej kwestii Scorsese, niestety, nie zachował równowagi.
Wadą „Milczenia” jest również długość. Film chwilami nuży, a niektóre ze scen śmiało można by wyciąć bez szkody dla całości. Także zakończenie jest dosyć nienaturalnie rozciągnięte i szczerze mówiąc, istniało sporo takich momentów, w których warto by było już wszystko uciąć.
Z drugiej jednak strony, dzieło Martina Scorsese to prawdziwe cudeńko pod względem technicznym. Przepiękne zdjęcia, spokojna i refleksyjna praca kamery… No i muzyka. A w zasadzie… jej wymowny brak. Uważny widz zwróci bowiem uwagę na to, że jedyne, co słyszymy w trakcie seansu, to dialogi bohaterów oraz naturalne odgłosy otoczenia. W tym cykady, tak bardzo charakterystyczne dla japońskiej przyrody. Zdające się komentować wydarzenia, mające miejsce na ekranie.

Jeśli o mnie chodzi, to „Milczenie” zdecydowanie powinno dostać Oscara za zdjęcia.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s