
Rzeź Ormian podczas I wojny światowej to temat słabo obecny w powszechnej świadomości, mimo że jednocześnie jest to, zaraz po Holokauście, najlepiej udokumentowane i opisane ludobójstwo, dokonane przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych. Jeśli spojrzymy na światową kinematografię, dojdziemy do wniosku, że zostało ono zdecydowanie przyćmione przez zbrodnie Nazistów na Żydach, który to temat przerabia się obecnie na miliony różnych sposobów. Tym bardziej należy docenić film Terry’ego George’a, choć, oczywiście, nie jest on pozbawiony wad.

Nie zrozumcie mnie źle, główne postacie same w sobie są naprawdę ciekawe, sympatyczne, łatwe do polubienia. Ana to kobieta światowa, rodowita Ormianka urodzona w małej wiosce, ale przez podróżującego ojca wychowana w Paryżu, guwernantka młodych, ormiańskich panienek z Konstantynopola. Mikael to człowiek dosyć prosty, przywiązany tradycją do ojczystej ziemi i lokalnej społeczności (zaręczył się z dziewczyną ze swojej wioski, by za pomocą jej posagu opłacić swoje medyczne studia), a jednocześnie ambitny, pragnący zostać lekarzem i mający ku temu wszelkie predyspozycje. Chris natomiast jest amerykańskim dziennikarzem, korespondentem wojennym Associated Press, człowiekiem z poczuciem misji, związanym z Aną, którą poznał w Paryżu. Mamy zatem bohaterów o konkretnej, rozbudowanej przeszłości, planach, pragnieniach. Problem w tym, że relacje między nimi w pewnym momencie zaczynają wpadać w schematyzm. To po prostu jeden z wielu trójkątów miłosnych, pojawiających się w filmach na przestrzeni lat. Nic nowego, nic specjalnego. Pod koniec seansu doszło nawet do tego, że zaczęłam obstawiać kto z trójki głównych bohaterów zginie. Tak to jest, gdy się ogląda całkiem sporo filmów i seriali. Takiego widza trudno zaskoczyć 😉 Dodatkowo w „Przyrzeczeniu” istnieje pewna dysproporcja: podczas gdy Ana i Mikael coraz bardziej mają się ku sobie i możemy obserwować rozwijające się uczucie, stosunki między dziewczyną a Chrisem pozostają gdzieś na uboczu. W sumie nie wiemy co sprawia, że między tą dwójką bohaterów dzieje się źle. W całym filmie zaprezentowana została tylko jedna scena, w której Ana mówi Chrisowi, że dość ma jego pijackich wybryków. Podobnie jedynym momentem, w którym Amerykanin działa pod wpływem alkoholu, jest ten, gdy na przyjęciu pyskuje Turkom i towarzyszącym im Niemcom. Poza tym nic nie zostaje nam wytłumaczone. Chrisa najczęściej widzimy w sytuacji, gdy pracuje: strzela zdjęcia, pisze, dokumentuje obserwowane wydarzenia. Na podstawie dostarczonych nam przez reżysera informacji możemy się tylko domyślać, że powodami, dla których związek Any i Chrisa ulega rozpadowi, są zarówno jego problemy z (ledwie zasugerowanym) uzależnieniem od alkoholu, jak i całkowite poświęcenie się pracy – główna bohaterka najczęściej jest pozostawiona sama sobie.
Oprócz schematyzmu wątku trójkąta miłosnego, problemem jest też to, że w zasadzie przesłania on całą resztę filmu. „Przyrzeczenie” teoretycznie miało oddać hołd pomordowanym Ormianom i przypomnieć widzom na całym świecie o tej tragedii. Takiego założenia twórcy filmu domyślamy się jednak na sam koniec, gdy starszy już Mikael wygłasza podniosłą przemowę podczas przyjęcia, a tuż przed napisami końcowymi zostaje wyświetlony znamienny cytat na temat ormiańskiego narodu. To jednak daje nam również do myślenia na temat wspomnianego przeze mnie wyżej rozpadu związku Any i Chrisa. Nie należy zapominać, że główna bohaterka i Mikael są tej samej narodowości, podczas gdy postać Christiana Bale’a to „obcy”, Amerykanin. To automatycznie dystansuje go od Any, podczas gdy dziewczyna, mimo spędzenia wielu lat w Paryżu, wyraźnie czuje, że ma więcej wspólnego z Mikaelem, podobnie jak ona pochodzącym z ubogiej, armeńskiej wioski.
Zdecydowanie na plus wychodzi natomiast wątek pracy reporterskiej Chrisa – jego desperackich prób przekazania światu prawdy o „relokacji” Ormian, aresztowania, odmowy zaprzeczenia swoim artykułom, mimo grożącej mu egzekucji. Żałuję trochę, że postać ta nie została jeszcze bardziej rozwinięta, gdyż tak naprawdę wydaje się dużo ciekawsza od pozostałej dwójki bohaterów (co mówię z dużym bólem, bo uwielbiam Oscara Isaaca, grającego Mikaela). Być może filmowi wyszłoby na lepsze, gdyby to Chris był jedynym głównym bohaterem i zagładę narodu ormiańskiego oglądalibyśmy tylko jego oczami. Pozwoliłoby to widzowi skupić się bardziej na rozgrywającej się na jego oczach tragedii, zamiast na miłosnych rozterkach bohaterów. Tymczasem jednak dostaliśmy film zaledwie niezły. Takie 6/10 w mojej ocenie, czyli tylko trochę ponad przeciętnie. A mogło być nieco lepiej.