
Ewakuacja żołnierzy alianckich z Dunkierki nie jest nowym tematem filmowym w tym roku. Wpierw w naszych kinach pojawiła się „Zwyczajna dziewczyna” (polski tytuł jak zwykle „genialny”, bowiem w oryginale brzmi to „Their Finest”. Nasz dystrybutor niespecjalnie grzeszy nie tyle dobrą znajomością angielskiego, ile po prostu wyobraźnią – to jeden z najmniej oryginalnych pomysłów na tytuł jakie kiedykolwiek słyszałam. Na dodatek w ogóle nie pasujący do samego filmu), gdzie bohaterami byli filmowcy brytyjscy, tworzący ku pokrzepieniu serc wielkie, propagandowe dzieło, dotyczące właśnie wspomnianych wydarzeń spod Dunkierki. Mogliśmy zatem obserwować ludzi starających się wykonywać swoją ważną pracę i prowadzić w miarę normalne życie w bombardowanym Londynie. Groza sytuacji, w której bohaterowie się znaleźli, była wyczuwalna, ale jednocześnie w znacznym stopniu złagodzona przez humor -wprowadzony na przykład pod postaciami Ambrose’a Hillarda, granego przez Billa Nighy, a także Carla Lundbecka w wykonaniu Jake’a Lacy. Co nie znaczy, że film ten można określić jako komedię, jak to sugeruje polski plakat („Najlepsza brytyjska komedia tego roku!” – …. serio?). Każdy, kto obejrzy „Their Finest”, raczej zorientuje się, że ta produkcja nie ma w sobie nic z komedii.

Christopher Nolan tymczasem przenosi nas prosto w wir walki. Mdlące uczucie strachu wręcz wylewa się z ekranu, bardzo mocno angażując widza emocjonalnie w rozgrywające się na ekranie wydarzenia. Zacznijmy może od faktu, że Nolan to dosyć specyficzny reżyser, lubiący w swoich filmach eksperymentować z dźwiękiem i obrazem. Miewa również dosyć niestandardowe, niebanalne pomysły, co wszystko razem wzięte generuje u widzów skrajnie odmienne postawy i sprawia, że jest to twórca zarówno wielbiony, jak i nienawidzony. „Dunkierka” natomiast, choć mogłaby wydawać się zwykłym filmem wojennym, tak naprawdę nim nie jest. To znaczy, może nieco inaczej 😉 : jej tematyka, dotycząca konkretnego wydarzenia z czasów II wojny światowe, oczywiście sprawia, że taką łatkę można przypiąć dziełu Nolana. Ktoś w sieci nazwał jednak „Dunkierkę” filmem katastroficznym, a ja bym jeszcze dodatkowo przypasowała ją po prostu do kategorii dramatu. Postacie poznajemy bowiem tu i teraz, poprzez ich aktualne czyny i słowa. Tak naprawdę nic nie wiemy o ich przeszłości (może oprócz 17-letniego George’a), nie wiemy co kiedyś ukształtowało ich tak, że znalazłszy się w sytuacji ekstremalnego zagrożenia postępują w ten, a nie inny sposób, że podejmują takie właśnie decyzje. Ba! W przypadku zdecydowanej większości postaci my nawet nie wiemy jak się nazywają. O tym, że imię „głównego bohatera” (daję w cudzysłowie tylko dlatego, że chłopak ten pojawia się na samym początku i w zasadzie zostaje z nami do końca. Tak naprawdę bezzasadne jest określanie go mianem protagonisty i uznanie reszty za postacie drugoplanowe) to Tommy, tak naprawdę dowiedziałam się już po seansie, z Filmwebu (to teraz pytanie skąd oni wiedzą 😉 ). Taka „szkicowość” pojawiających się w „Dunkierce” żołnierzy i cywili sprawia, że widzowi łatwiej przyjąć ich punkt widzenia. Odczuć ten duszący lęk, który tłamsi również działających na ekranie bohaterów.
Nolan przedstawia nam konkretny obraz wojny. A jest ona brzydka. Chodzi nie tylko o krew i smród zmasakrowanych, rozkładających się ciał, ale także o ludzi i ich zachowania. W obliczu zagrożenia jedni okazują się bohaterami, chroniąc innych, nawet nieznanych sobie ludzi za cenę własnego życia i bezpieczeństwa. Z innych natomiast zagrożenie wyciąga najgorsze cechy – są gotów oddać w ręce wroga sojusznika, byle tylko ocalić własną skórę lub, powodowani traumą i strachem, starają się uniemożliwić tym szlachetnym bohaterom wypełnienie misji, a ich samolubne zachowanie w konsekwencji doprowadza do tragedii (godna odnotowania rola Cilliana Murphy’ego). W pierwszym przypadku warto wspomnieć nie tylko o postaciach pana Dawsona i jego syna, których bohaterstwo jest dosyć ewidentne, ale także o granym przez Toma Hardy’ego pilocie. Pomimo zepsutego wskaźnika rezerwy paliwowej i braku pewności odnośnie własnego bezpieczeństwa (pal licho atakującego wroga, chodzi przede wszystkim o to, czy sam nagle nie spadnie na ziemię z powodu braku paliwa), bez chwili wytchnienia chroni z powietrza ewakuujących się żołnierzy, ścigając i zestrzeliwując niemieckie samoloty. Hardy po raz kolejny udowadnia, że jest świetnym aktorem. Przez 90% filmu gra przede wszystkim oczami i górną połową twarzy. Trudno, żeby było inaczej, skoro jego postać większość czasu spędza w kokpicie, a usta i nos ma zasłonięte maską tlenową, niemniej jednak taka rola wymaga pewnych umiejętności i Hardy świetnie sobie z powierzonym zadaniem radzi. Uczucia bohatera naprawdę odbijają się w oczach aktora.
„Dunkierka” to zatem swoiste studium człowieka w sytuacji wojennego zagrożenia. Mamy tutaj cały przekrój najróżniejszych postaw ludzkich, od bezinteresownego bohaterstwa począwszy, na istnym łotrostwie i egoizmie skończywszy (tylko dlaczego Briana Vernela zawsze muszę widzieć w takiej właśnie mało sympatycznej roli?). Ponadto, jak wspomniałam powyżej, Christopher Nolan lubi w swoich filmach eksperymentować, zwłaszcza jeśli chodzi o czas i fabułę, a także dźwięk. W „Dunkierce” akcja rozgrywa się na trzech płaszczyznach: na wodzie, plaży i w powietrzu. Co prawda już na początku zostaje zaznaczone, że to, co widzimy, dzieje się w przeciągu jednej godziny lub dnia, ale widz zaczyna sobie uświadamiać ten fakt dopiero po jakimś czasie, gdy zauważa różnicę w świetle pomiędzy poszczególnymi planami (na plaży panuje noc, podczas gdy w powietrzu jest dzień) lub gdy nieoczekiwanie ten sam aktor pojawia się w dwóch różnych miejscach (znajdujący się przy plaży Tommy dopływa do stojącego w łodzi Cilliana Murphy’ego, który chwilę wcześniej dygotał na stateczku Dawsona, na pełnym morzu). W finale wszystkie trzy płaszczyzny czasowe splatają się w jeden węzeł, a tykający zegar zatrzymuje się. Taka konstrukcja fabuły każe nam się zastanawiać, czy przypadkiem głównym bohaterem filmu nie jest czas, a nie któraś z zaprezentowanych postaci.
Choć od dawna dźwięk jest generalnie jedną z najmocniejszych stron filmów Nolana, jego rola zostaje podkreślona zwłaszcza w „Dunkierce” – od samego początku towarzyszy nam wspomniany przeze mnie odgłos szybko tykającego zegara, który nieoczekiwanie urywa się na samym końcu, gdy Tommy, już bezpieczny, zasypia w pociągu. Skomponowana przez Zimmera muzyka natomiast jest niepokojąca, podsyca poczucie osaczenia i strachu. To ona odgrywa decydującą rolę w budowaniu atmosfery, gdyż, jak warto zauważyć, w całym filmie nie pojawia się bezpośrednio ani jeden Niemiec (nie licząc niewyraźnych, zamazanych postaci w tle, które pod koniec aresztują Farriera). Wróg nie ma twarzy, a taki zabieg tym bardziej potęguje lęk. Nieznane przeraża bardziej. Oglądając „Dunkierkę” i słuchając jej ścieżki dźwiękowej, aż chciałoby się zacytować Tolkienowską księgę Mazarbul: „Nie możemy się wydostać. Nadchodzi koniec… bębny, bębny w głębinach… …nadchodzą”.