
Film Andrieja Zwiagincewa, „Niemiłość”, jest w zasadzie jednym z niewielu, które poruszają dogłębnie istotny problem społeczny: brak miłości do własnego dziecka. Na naszym rodzimym podwórku kinematograficznym takiej tematyki dotyczy „Syn królowej śniegu” – dzieło świeże, ale jednocześnie bardzo marnie dystrybuowane, przez co wpisuje się w tabuizację tematu. Innych filmów tego typu właściwie ze świecą szukać. Dlaczego? Być może dlatego, że większości ludzi nie mieści się w głowie, że na serio można nie kochać swojego dziecka. Że bycie rodzicem to nie jest wymarzona ścieżka, którą chciałoby się obrać w życiu. Problem ten dotyczy zwłaszcza kobiet, „skazanych” w większości kultur świata (w tym w naszej, polskiej) na macierzyństwo. Oczywiście słyszymy w wiadomościach o tragicznych przypadkach wyrzucenia noworodka do kontenera na śmieci lub innego rodzaju dzieciobójstwa. Czy jednak zastanawiamy się, co właściwie kierowało osobą dokonującą zbrodni? Jakie doświadczenia życiowe sprawiły, że dopuściła się tego strasznego czynu? Co ją ukształtowało? Nie. Pod tym względem „Niemiłość” jest filmem nowatorskim. Zwiagincew bowiem pochyla się nie nad samym dzieckiem-ofiarą (jak to się najczęściej robi), a właśnie nad jego rodzicami: Żenią i Borysem. Dekonstruuje pojęcie idealnego rodzicielstwa, tropiąc przyczyny, dla których ta dwójka nie potrafi obdarzyć Aloszy miłością. Nie usprawiedliwia. Po prostu stara się zrozumieć.
Oczywiście żadne z dwojga głównych bohaterów nie posuwa się tak daleko, by zamordować swojego syna. Są jednak okrutni na inny sposób. Ogólnie świat, który rysuje nam Andriej Zwiagincew, pełen jest zła i nienawiści. Nie ma w nim miejsca na międzyludzką solidarność i poczucie wspólnoty, a promyki ciepła i miłości pojawiają się z rzadka (internetowa rozmowa kochanka Żenii z jego przebywającą w Portugalii córką). Bohaterowie to niezależne, samotne atomy, które, gdy już na siebie wpadną, to z pełnym impetem. Żenia i Borys nie są w stanie żyć ze sobą. Ona woli się skupić na sobie i własnych potrzebach: wizyty u kosmetyczki, fryzjerki, niezobowiązujące pogaduszki z koleżankami, kolacje w drogich restauracjach. Namiętny seks z dużo starszym i bardziej majętnym, nowym partnerem – tym bardziej dla Żenii wygodnym, że nie żąda on od niej spłodzenia dziecka, bo sam ma już jedno. Na dodatek nie wchodzące potencjalnej macosze w drogę i znajdujące się daleko, w innym kraju. Układ idealny, dostarczający przyjemności i jednocześnie nie nakładający żadnych obowiązków. Żenia myśli, że wreszcie odnalazła miłość, że znalazła przepis na szczęście, ale to nieprawda. Ona nie potrafi kochać. Matka nigdy jej tego nie nauczyła. Codziennie dawała córce pokaz nienawiści, przez co ta nie umie obdarzyć uczuciem z kolei swojego dziecka. Żenia żyje bardzo powierzchownie, szczelnie zamykając się w wirtualnym świecie – naprawdę, nietrudno zauważyć częstotliwość, z jaką używa komórki i portali społecznościowych (rosyjscy i ukraińscy internauci o wiele chętniej używają VK, niż Facebooka, stąd właśnie w jednej ze scen widzimy logo tego pierwszego). Nawet silne zauroczenie swoim nowym partnerem i namiętny seks z nim bierze za dowody prawdziwej miłości.
Borys natomiast przypomina snujący się po domu cień. Jedyne, co go w tym momencie obchodzi, to życie z nową, ciężarną partnerką oraz ukrycie swojego rozwodu przed nawiedzonym religijnie szefem (i tym samym zachowanie stanowiska). To bohater dość niejednoznaczny. Z jednej strony wydaje się być bardziej spokojny i racjonalny od Żenii, której niejednokrotnie chce się dać w łeb, bo nic, tylko krzyczy, szturcha i obraża (jakże podobna jest w tym do swojej matki!). Borys jest też bardziej zaangażowany w poszukiwania (chodzi po lesie i opuszczonym budynku razem z grupą poszukiwawczą) i ma większą wiedzę na temat prywatnego życia swojego syna, co sugeruje, że przynajmniej kiedyś się nim interesował. Teraz jednak najchętniej oddałby Aloszę pod opiekę byłej żony (bo dziecko „bardziej potrzebuje matki” – wedle słów bohatera) i miałby wreszcie święty spokój. Bardziej mu zależy na ogólnym modelu rodziny (sam jest sierotą), niż na konkretnych ludziach. Gdy bowiem jakiś czas później jego nowe dziecko jest już na świecie i w jednej ze scen próbuje się z ojcem bawić, Borys reaguje na nie z takim samym zniecierpliwieniem, z jakim kiedyś podchodził do Aloszy. Bierze je na ręce, a następnie brutalnie wrzuca do kojca. No i ma w końcu spokój.
Główni bohaterowie „Niemiłości” to nie są ludzie dojrzali psychicznie. Pragną miłości, ale nie potrafią jej czuć i okazywać innym. Czy są sami sobie winni? Być może. Nie sposób jednak przeoczyć warunków, jakie ich ukształtowały. Andriej Zwiagincew stawia bardzo ponurą diagnozę ludzkości: choć Borys i Żenia dostają „szansę” (jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało w kontekście zaginięcia dziecka) odkupienia win, nie wykorzystują jej. Okazuje się, że zniknięcie Aloszy tak naprawdę niczego ich nie nauczyło i w nowych związkach również nie potrafią odpowiednio funkcjonować.
Zaprezentowaną w filmie historię można by uznać za jednoznacznie uniwersalną, gdyby nie pojedyncze wtręty polityczne: przede wszystkim wiadomości radiowe lub telewizyjne, w których mowa między innymi o walkach w Donbasie. Bardzo wymowna jest również końcowa scena, w której Żenia ubiera się w dres z wielkim napisem „Russia” z przodu i idzie ćwiczyć na bieżni, ale dość szybko dostaje zadyszki. W sumie Zwiagincew nie byłby sobą, gdyby swojego filmu w jakiś sposób nie upolitycznił, choćby w najmniejszym stopniu. On lubi wciskać szpile putinowskiej Rosji. Czy zatem opowieść o niemiłości Borysa, Żenii i Aloszy powinniśmy interpretować na innym, bardziej lokalnym poziomie, niż jako ogólnoludzką historię rozpadu rodziny i braku umiejętności kochania?