
Dzisiejszy wpis na bloga miał w zasadzie dotyczyć najnowszego serialu „Brytania”, zdecydowałam się jednak skupić na nieco innym temacie – raczej drażliwym i już nienowym, ale jednak wartym rozważenia i spojrzenia na niego od strony bardziej antropologicznej. Chodzi mianowicie o tak zwane racebending, czyli (w dużym skrócie) naginanie charakterystyki danej roli do koloru skóry aktora. Założenie szlachetne – wszak czemu by nie dać wszystkim równych szans, nie odrzucać ich na starcie z powodu ich fizycznego wyglądu? W praktyce jednak sprowadza się to do dwóch skrajności: albo do szeroko dyskutowanego (i budzącego największe emocje) w Internecie whitewashingu, czyli „wybielania” postaci filmowych, o których wiemy, że w materiale źródłowym są czarnoskóre lub pochodzenia azjatyckiego; albo do równie absurdalnego zatrudniania aktorów o azjatyckiej urodzie lub czarnoskórych w takich rolach, które na zdrowy rozum powinny zostać zagrane przez osoby białe. Generalnie do skupienia się na tym temacie i naskrobania o nim paru słów pchnęły mnie ostatecznie dwie rzeczy. Po pierwsze, jakiś czas temu opublikowane w Internecie zdjęcia z planu filmu „Mary, Queen of Scots”, dzięki którym dowiedzieliśmy się o obsadzeniu bardzo chińsko wyglądającej Gemmy Chan w roli Bess z Hardwick, czyli XVI-wiecznej, angielskiej arystokratki, która na polecenie Elżbiety I przez blisko 20 lat wraz z mężem więziła Marię Stuart. Po drugie, odkrycie przeze mnie strony Frock Flicks, na której grupa pasjonatów tropi modowe nieścisłości historyczne w filmach kostiumowych. Tak się akurat złożyło, że któryś z recenzentów popełnił aż dwa artykuły na temat „Mary, Queen of Scots”, a wypływający w komentarzach pod nimi temat Gemmy Chan wiele mówi o poglądzie Zachodu na wierność historycznym realiom. Podobnie jak wspomniane zdjęcia z planu filmu o królowej, której tragiczna historia życia wywołuje wiele emocji i jest wręcz idealnym materiałem na scenariusz.

Gdy bowiem spojrzymy na ucharakteryzowane Margot Robbie i Saoirse Ronan, zachwyci nas wiele historycznych szczegółów, o które naprawdę postarali się twórcy filmu: przykładowo WRESZCIE rude włosy Marii* lub blizny po ospie, na którą chorowała Elżbieta. Takie rzeczy cieszą i rodzą nadzieję na porządną, historyczną rozrywkę. Nagle jednak wyskakuje nam przed oczami azjatycko wyglądająca aktorka, ubrana i ufryzowana tak, by mniej więcej przypominać XVI-wieczną arystokratkę. Przyznam szczerze, że mi na ten widok opadła szczęka i moją pierwszą myślą było: „to jakiś żart?”. Dlaczego serwują coś takiego, skoro jednocześnie starają się dbać o wiele innych, w sumie mało ważnych szczegółów historycznych? A potem przeczytałam komentarze pod artykułem Frock Flicks i w sumie wszystko już zrozumiałam.
*W przeciwieństwie do Elżbiety, jest ona najczęściej przedstawiana w popkulturze jako blondynka, szatynka lub wręcz brunetka. A tymczasem obie panie były rudzielcami, choć Królowa Dziewica nieco bardziej.

O ile twórcy serwisu wręcz pienią się na każdą nieścisłość historyczną w kostiumach noszonych na planie przez Saoirse Ronan, Margot Robbie i Gemmę Chan, o tyle powierzenie tej trzeciej roli Bess z Hardwick zbywają wzruszeniem ramion. Ich (a także paru innych użytkowników serwisu) argumenty na ten temat podsumować można w następujący sposób:
- Gemma Chan urodziła się w Londynie i studiowała na Oxfordzie, więc tak czy inaczej jest Brytyjką.
Żyjąca w dzisiejszych czasach pani Chan oczywiście może czuć się Brytyjką. Temu nie przeczę. Sęk jednak w tym, że takie podejście sprawia, że dokonujemy projekcji teraźniejszości na przeszłość, obecnych warunków społecznych na niegdysiejsze, dzisiaj na wczoraj. Czyli, krótko mówiąc, piszemy historię na nowo. Film bowiem, oprócz tego, że jest sztuką, stanowi jednocześnie jedno z wielu narzędzi do budowania soft power. Kreuje postrzeganie rzeczywistości. Kończąc studia, pisałam swoją magisterkę na temat tego, jak japońska kultura popularna wpływa na postrzeganie przez Japończyków ich własnej historii narodowej. Badanym przeze mnie przypadkiem byli Shinsengumi – specjalny oddział policji, działający w Kioto w ostatnim okresie shogunatu Tokugawa i do niedawna ekstremalnie popularny w japońskiej popkulturze (zagraniczni fani mangi i anime z pewnością również kojarzą co ważniejszych członków grupy i ich charakterystyczne, jaskrawe haori). W ramach badań odwiedziłam między innymi muzeum Shinsengumi, znajdujące się pod Tokio (członkowie-założyciele grupy właśnie stąd się wywodzili, mimo że później wyemigrowali do starej stolicy). Wedle słów dyrektora placówki, odwiedzający je ludzie często są zawiedzeni. Dlaczego? Ponieważ prawdziwi Shinsengumi w niczym nie przypominali tych z mangi i anime. Standardowy Japończyk (zwłaszcza młodzież) na postacie historyczne patrzy poprzez pryzmat telewizji i kina – to one pełnią zaszczytną rolę w dostarczaniu mu informacji na temat przeszłości. W Polsce wygląda to inaczej, gdyż mamy specyficzną politykę historyczno-edukacyjną (związaną mocno ze żmudnymi lekcjami w szkołach), historia póki co nie uległa u nas procesowi popkulturyzacji (chociaż może się to w przyszłości zmienić, a „Korona Królów” jest w zasadzie pierwszym krokiem ku temu. Jakkolwiek śmieszne mogłoby się to wydawać 😉 ), a filmy kostiumowe mają za zadanie poruszać ważne i doniosłe tematy, a nie dostarczać rozrywki, bawić i angażować ludzką wyobraźnię. Co innego Wielka Brytania, gdzie BBC produkuje ogromne ilości filmów o tematyce historycznej.
- Rasa/etniczność nie są istotne przy opowiadaniu tej historii. (…) Idąc twoim tokiem rozumowania, Saoirse Ronan nie powinna grać Marii, Królowej Szkotów, ponieważ jest Amerykanką pochodzenia irlandzkiego.
Pomijam oczywisty absurd, że rasa i etniczność nie są ważne przy opowiadaniu historii władczyni, która walczy konkretnie o Szkocję i Szkotów. Osoba, która wygłosiła ten komentarz (czyli autor/autorka samego artykułu na Frock Flicks), chwilą później ogłosiła zresztą, że obraźliwe jest z kolei zatrudnienie białej aktorki w roli chińskiej cesarzowej (w tym momencie, niestety, nie pomnę konkretnego tytułu filmu, jaki został wymieniony), nie zamierzam więc wziąć czegoś takiego na poważnie, bo jest to zwykły brak konsekwencji w logice. Zacznijmy może od faktu, że rasa i etniczność to dwie zgoła odmienne rzeczy. Mówiąc najprościej: pierwsza jest zespołem cech fizycznych, dostrzegalnych gołym okiem. Druga natomiast to wiara pewnej grupy ludzi we wzajemne pokrewieństwo, oparta na wspólnym języku, kulturze, obyczajach i tym podobnych rzeczach. Nie na darmo w antropologii narody nazywa się „wspólnotami wyobrażonymi”. Etniczność zatem, w przeciwieństwie do rasy, z reguły NIE jest dostrzegalna gołym okiem, choć oczywiście niektóre grupy mogą opierać swoją tożsamość i poczucie odrębności na cechach fizycznych, takich jak kolor skóry. A ponieważ film to przede wszystkim sztuka obrazu, nic nie stoi na przeszkodzie, by Amerykanka pochodzenia irlandzkiego/Polka/Czeszka/Niemka/etc. grała Szkotkę wychowaną na francuskim dworze. Na ekranie zwyczajnie nie widać, że Saoirse Ronan nie jest tej samej narodowości, co Maria Stuart. Inaczej ma się jednak sprawa z Gemmą Chan, której powierzchowność kłóci się w odbiorze z wiedzą widza na temat społeczeństwa XVI-wiecznej Anglii.
Zachód ma niejako obsesję na punkcie tematu rasy, co jest rzecz jasna zrozumiałe, jeśli spojrzymy na historię jego kolonializmu. Nierzadko utożsamia ściśle kolor skóry z ogólnie pojętą etnicznością, a to z kolei skutkuje licznymi „kwiatkami”, zwłaszcza, gdy dojdzie do zderzenia zachodniej rzeczywistości z przykładowo naszą, polską. Swego czasu ogromne poruszenie wśród zachodnich internautów spowodowało zdjęcie z warszawskiego metra, na którym nie było widać ani jednej ciemnoskórej osoby. Podobną „gównoburzę” wywołał swego czasu artykuł pewnego dziennikarza na temat rzekomego rasizmu zespołu CD Projekt, który w grze „Wiedźmina” nie umieścił ani jednej czarnoskórej postaci. Może inaczej: umieścił, ale w roli pojedynczego sukkuba (czyli, o zgrozo, demona), a także arabsko wyglądających Ofirczyków w późniejszym dodatku „Serca z kamienia”. Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy zwyczajnie nie są w stanie wyobrazić sobie społeczeństwa jednorodnego rasowo. Inaczej: takie społeczeństwo jest dla nich ewenementem, ze względu na oczywiste różnice w doświadczeniu historycznym między nami a nimi (kolonializm lub jego brak, a także niegdysiejszą politykę kulturowego ujednolicania narodów, prowadzoną przez ZSRR). A ponieważ jednocześnie Zachód ma skłonność do (błędnego) utożsamiania koloru skóry z etnicznością, to wszystkie siedzące w metrze osoby są dla nich Polakami. Do głowy im nie przyjdzie, że na zdjęciu znajdować się też mogą Ukraińcy, Białorusini i Rosjanie, których przecież jest w Polsce całkiem sporo. Zarzut o rasizm u CD Projektu również jest dla mnie absurdalny, z tego względu, że zespołowi najprawdopodobniej… w ogóle nie przyszło do głowy, że „powinni” umieścić w grze czarnoskóre postacie*. Zdecydowana większość członków to Polacy, którzy wychowali się w jednorodnym rasowo społeczeństwie, a tworząc jakieś dzieło, w dużej mierze projektujesz na nie własne doświadczenia. Czy w takim wypadku na serio można oskarżać CD Projekt o niecne zamiary i chęć dyskryminacji ludzi o odmiennym kolorze skóry? Moim zdaniem nie.
Wróćmy jednak na koniec do historycznych filmów kostiumowych, gdyż fantasy to odrobinę inna bajka, nad którą można by debatować bez końca. Osobiście uważam obsadzenie Gemmy Chan w roli Bess z Hardwick za szkodliwe. Tak samo uważałabym, gdyby, przykładowo, Martina Luthera Kinga lub chińską cesarzową zagrał biały aktor lub aktorka. Szkodliwe, ponieważ to zwyczajne zniekształcanie przeszłości, której wizerunek później przyswoją setki widzów na świecie. Nawoływanie do uczenia się historii z książek jest bezcelowe z tego względu, że film, jako obraz, bardzo mocno oddziałuje na emocje oraz wyobraźnię. Wiele osób zasadnicze fakty z życia Marii Stuart przyswoiło sobie już za pomocą „Reign”, mimo że pod względem merytorycznym ten serial pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Nie uważam również tego rodzaju działań za dobry sposób na zapewnienie równości osobom o różnym kolorze skóry. O wiele lepszym rozwiązaniem jest nakręcenie filmu w stylu „Czarnej Pantery”, która okazała się świetną okazją do zaprezentowania afrykańskich wątków kulturowych oraz do wykorzystania potencjału przeważnie czarnoskórych aktorów. Co zaś do zatrudnienia Gemmy Chan w filmie „Mary, Queen of Scots”, niniejszy artykuł podsumuję cytatem z innego bloga, prowadzonego notabene przez osobę pochodzenia chińskiego:
Until the historical record proves otherwise, Gemma Chan taking on the role of Bess of Hardwick is racebending, pure and simple, and the producers of ‘Mary’ should be ashamed of themselves for treating her this way. The promise of fairness and equality is one thing, but this is not the project to offer it. What they have done is nothing but tokenism and racebending, and both will not give white and Asian actors an equal chance to showcase their acting chops on-screen. Colourblind casting will.
We Chinese are proud, and rightly so, of inventing and coming up with so many things, but being historical wannabe kingmakers in England and the founders of English royal families never did come under our radar, and it would be wrong to take credit for that. And that Elizabethan look does not suit everyone; just look at Margot Robbie.
Anyway, I am grateful that Ed Skrein finally did something about the racism in his industry. Hopefully the new Hellboy will be the first of many more, and hopefully, Skrein and Chan will appear in projects which will afford them the dignity and respect they and their fellow actors deserve, and which will be intelligent enough for the rest of us as audiences to enjoy.
Źródło cytatu: http://beanielei.blogspot.com/2017/08/now-that-ed-skrein-has-quit-hellboy.html
*Pomijam oczywisty fakt, że akurat w „Wiedźminie” zróżnicowanie rasowe opiera się nie na kolorze skóry, ale na ludziach, elfach, krasnoludach i niziołkach, więc ogólne oskarżanie tego tytułu o rasizm jest już absurdalne do kwadratu.
