
Netflix mnie naprawdę zadziwia, bo ich seriale są albo bardzo dobre, albo bardzo złe. Tak, jakby nie mogli znaleźć złotego środka lub pisać samych dobrych 😉 Bowiem „the Rain”, tak szeroko reklamowana u nas, pierwsza duńska produkcja Netflixa, to w rzeczywistości serial dość kiepski, zwłaszcza od strony scenariusza. Nastawiliście się na porządne postapo? Pozbądźcie się złudzeń, kapcie z wrażenia na pewno Wam nie spadną. „The Rain” to tak naprawdę teen drama oraz coming-of-age, ubrane w postapokaliptyczne ciuszki. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie sposób rozpisania relacji między bohaterami. A ten to jedno wielkie rozmemłanie i chaos.
Twórcy już na samym początku rzucają nas w sam środek apokalipsy. Simone zostaje zgarnięta przez zdenerwowanego ojca ze szkoły (tuż przed rozpoczęciem ważnego egzaminu) i razem z młodszym bratem Rasmusem oraz matką odwieziona do tajemniczego bunkra w lesie. Wszystko przez nadciągający deszcz, który niesie ze sobą zabójczego wirusa, mającego zdziesiątkować populację Skandynawii (czy też może Europy lub w ogóle świata? Tak naprawdę ten wątek nie zostaje zbyt dokładnie wyjaśniony). Wkrótce dzieciaki zostają zostawione same sobie: matka tragicznie ginie, a ojciec odchodzi, obiecując, że po nich wróci. Oczywiście ta obietnica nigdy nie zostaje spełniona i Simone wraz z Rasmusem spędzają w bunkrze całe 5 (lub 6, nie pamiętam dokładnie) lat. Po wyjściu, czy też raczej wyciągnięciu siłą na zewnątrz, natrafiają na grupkę ocalałych, którym przewodzi były żołnierz, Martin. Początkowa wrogość stopniowo przekształca się w głęboką przyjaźń, a nawet miłość. Tworzy się istny wielokąt uczuciowy, w którym nie do końca wiadomo o co chodzi poszczególnym bohaterom. Oni sami chyba też zresztą nie mają bladego pojęcia.
Najlepiej będzie, jeśli pokrótce omówię każdego z bohaterów. To prosty sposób na uniknięcie chaosu, zresztą twórcy serialu sami przyjmują taką formę, przypisując pojedyncze odcinki poszczególnym postaciom.
Simone – Starsza z dwójki rodzeństwa, podczas pobytu w bunkrze pełni również rolę matki dla Rasmusa. Postać miałka, której zachowanie w dużej mierze sprowadza się do ratowania dupska brata i nieustannego wykrzykiwania jego imienia. Scenarzyści postanowili sparować ją finalnie z Martinem, co jest o tyle chybione, że między tą dwójką nie czuć przysłowiowej chemii. Ale tak w ogóle. To relacja pozbawiona jakiejkolwiek głębi. W rezultacie ich romans jest w pewnym stopniu zaskoczeniem. I teraz pytanie, czy to wina scenariusza, czy też aktorów. Jeśli to drugie, to niestety trzeba przyznać, że daleko pada jabłko od jabłoni (grająca Simone Alba August jest córką jednej z bardziej znanych duńskich aktorek. Tej pani, co w „GW: Mrocznym Widmie” grała matkę Anakina). I po co ten flirt z kolegą z klasy na samym początku serialu, skoro ten chłopak później na dobre już nam znika z oczu? Panie scenarzysto, tak się nie robi.
Rasmus – Rzadko aż tak irytuje mnie jakaś postać. Nastolatek, który mentalnie pozostał dzieckiem. Niestety, bardzo egoistycznym dzieckiem, któremu siostra musi ciągle ratować tyłek. Na dodatek rozbuchanym seksualnie. Oczywiście w pewnym stopniu winne jest temu spędzenie okresu dojrzewania w bunkrze, aczkolwiek dawno nie widziałam tak antypatycznej postaci, na której ani trochę mi nie zależało. Wręcz przeciwnie, najchętniej bym go odstrzeliła. Albo wrzuciła do jeziora. Albo wypchnęła na deszcz (chociaż w sumie niewiele by to pomogło…). Postać w dużej mierze bierna, sprowadzona do obiektu szczególnej troski ze strony innych. Bycie księżniczką do ratowania nigdy nie służy żadnemu bohaterowi. Pamiętajcie o tym, drodzy scenarzyści.
Martin – Tu się wyżywać nie będę, bo to akurat jeden z ciekawszych bohaterów. Zawdzięcza to swojemu backstory, pokazanemu w teaserze jednego z odcinków. Nie sposób mu nie współczuć, gdy obserwujemy jakiej traumy doświadcza po całej akcji z matką i niemowlakiem. Szkoda tylko, że potem jest to niszczone przez niezręczny czworokącik Simone-Martin-Beatrice-Rasmus.

Beatrice – Ta postać to dla mnie srogi zawód, bo moje oczekiwania zostały mocno podbite przez ciekawy wątek, w którym dziewczyna każdej innej osobie opowiada różne zmyślone historie o swoim pochodzeniu. Niestety, niedługo potem Beatrice umiera i jej wątek zostaje brutalnie ucięty. Już nigdy nie dowiemy się, kim jest i dlaczego postanowiła kłamać. I znowu: tego się nie robi widzom! Patrząc na Martina i Beatrice, miałam nadzieję na soczystą relację w stylu mniej więcej Sawyera i Kate z „Lost”. Niestety, całkiem szybko okazało się, że w zasadzie nie wiadomo o co chodzi naszej bohaterce. Niepełnoletniego (o kwestii wieku za chwilę) Rasmusa uwodzi w taki sposób, że trudno zgadnąć, czy zależy jej na sprawieniu, by młody ex-żołnierz poczuł się zazdrosny, czy też na serio braciszek Simone się jej podoba. Na kim (lub na czym) w ogóle zależy Beatrice? Jest to bohaterka tak przesadnie niejednoznaczna, że aż chaotyczna i przez to wkurza.
Patrick – I znowu to samo. Nie wiadomo o co mu chodzi w relacji z Martinem. To tylko męska przyjaźń, czy też może coś więcej? Nacisk na te dwie rzeczy zmieniał się jak w kalejdoskopie, a ja próbowałam dojść istoty rzeczy przez cały sezon. Do tej pory mi się nie udało. Patrick w ogóle dostał za mało czasu antenowego, by jego motywacja i cele były wystarczająco jasne. Bohater potraktowany bardzo „po łebkach”.
Jean oraz Lea – czyli grupowe „niezdary”. Razem uosabiają główny problem tego serialu, czyli mnogość wątków, które w ogóle się ze sobą nie splatają, tylko są wrzucane ad hoc. Odcinek z kanibalami i historią Lei można by spokojnie wyciąć bez szkody dla fabuły, są bowiem kompletnie zbędne. Podobnie backstory Jeana i głuchoniemej dziewczynki nie służy niczemu poza rozpoznaniem i zastrzeleniem Bardzo-Złego-Faceta przez bohatera. Serial „Lost” miał swoje wady, ale jego niezaprzeczalnym atutem było umiejętne rozporządzanie wspomnieniami bohaterów i w ten sposób budowanie ich osobowości. Tutaj tego nie ma.
Wiek. No właśnie. Napisałam na początku, że „The Rain” to teen drama i pod względem psychicznej dojrzałości bohaterów tak jest na pewno. Inaczej ma się sprawa z wiekiem fizycznym. Simone na początku serialu ma na oko jakieś 15 lat, w bunkrze spędza 5 lat, a zatem w momencie spotkania pozostałych ocalałych jest dwudziestolatką. Podobnie Lea i Patrick. Nic nie wiemy o życiu Jeana i Beatrice sprzed apokalipsy, ale spokojnie możemy domniemywać, że są mniej więcej w tym samym wieku, co wyżej wspomniani. Najstarszy ze wszystkich jest Martin, który w momencie spadnięcia deszczu JUŻ jest żołnierzem, czyli osobą pełnoletnią. Z tego wniosek, że 5 lat później ma jakieś 20-parę lat. Następuje wyraźny rozdźwięk między tym, jak bohaterowie postępują, a ile w rzeczywistości mają lat. Taki sam rozdźwięk jest zresztą między wiekiem postaci a widzów, dla których produkcja została przeznaczona. Co mnie najbardziej zadziwia, to to, że nikt nie zauważa, że de facto jedynym nastolatkiem w całej grupie bohaterów jest Rasmus. 5-letni odstęp czasu w pewnym momencie przestaje istnieć w świadomości zarówno widzów, jak i samych scenarzystów.
I na koniec kwestia tytułowego deszczu. Jeśli chodzi o zagładę ludzkości, to przy pisaniu jakiegokolwiek postapo naprawdę trzeba uważać, by nie zatracić gdzieś w tym wszystkim logiki. Woda jako narzędzie apokalipsy to wybór ambitny i ciekawy, ale łatwo prowadzący na manowce, których scenarzyści „The Rain” nie uniknęli. Skoro bowiem zakaża zarówno deszcz, jak i woda stojąca, to dlaczego na bohaterów nie oddziałuje wilgoć, ani mgła? Jakim cudem oni w ogóle dali radę przeżyć w tym świecie? Na zdrowy rozum w Skandynawii nie powinno być już ANI JEDNEGO człowieka. I w końcu – dlaczego deszcz w pewnym momencie przestał zarażać? Co do tego doprowadziło? Takich chaotycznych, urwanych, nie do końca wyjaśnionych wątków jest sporo, co czyni z „The Rain” jedną z gorszych produkcji Netflixa, nawet mimo klimatycznej strony wizualnej serialu. Jak to mówią: z dużej chmury mały deszcz…