Słowiański „Zmierzch”, czyli rok później dalej psioczę na cykl „Kwiat paproci” Katarzyny Bereniki Miszczuk

Ponieważ hurtem przeczytałam „Żercę” i „Przesilenie”, ta opinia odnosić się będzie do obu tych książek. Jedna z recenzujących cykl osób nazwała go polskim odpowiednikiem „Zmierzchu” i niestety, jest w tym dużo racji. „Kwiat paproci” to miałka opowieść o romansie między uczennicą szeptuchy a nieśmiertelnym władcą Polan, gdzie wszelka „słowiańskość” jest umowna i wykreowana na zasadzie „kopiuj-wklej” wszelkich rusałek, wąpierzy i bogów do takiej rzeczywistości, jaką znamy dzisiaj. Świat wykreowany przez panią Miszczuk nie jest ani trochę wiarygodny, wewnętrznie spójny i logiczny. To zaledwie atrakcyjne tło dla historii miłości Gosi i Mieszka. Autorka w ogóle nie przemyślała konstrukcji tego świata, nie zastanowiła się nad realnym konsekwencjami odrzucenia chrześcijaństwa przez pierwszego władcę Polan. Prawda jest bowiem taka, że gdyby tak się stało, to na pewno Warszawa nie byłaby wówczas stolicą Polski (ranga tego miasta urosła dopiero za czasów ostatnich Jagiellonów, czyli dynastii, która w uniwersum pani Miszczuk nie istniała nigdy), a Góry Świętokrzyskie nie nosiłyby takiej nazwy. Nie mówiąc już o tym, że nasze państwo nie byłoby „bogate, silne i szczęśliwe”, bo we wczesnym średniowieczu chrzest w ogóle decydował o istnieniu danego organizmu państwowego. Mieszko I to rozumiał i dlatego się ochrzcił, mimo że większość jego poddanych jeszcze przez wiele lat pozostała poganami. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o autorce cyklu „Kwiat paproci”. Ona po prostu naiwnie stwierdza, że decyzja pierwszego Piasta poskutkowałaby wyłącznie pozostaniem przez polskie społeczeństwo przy wierze przodków i wymianą księży na żerców. Alternatywną historię trzeba umieć pisać. Tworzyć w powieści alternatywny świat również. Niestety, pani Miszczuk nie potrafi ani jednego, ani drugiego. Przydałoby jej się postudiować książki Dukaja lub Siri Pettersen (cykl „Krucze Pierścienie”), albo chociażby nieszczęsną „Grę o Tron”. Być może udałoby jej się czegoś nauczyć w temacie kreacji powieściowego świata. Ten stworzony przez nią jest niezwykle ubogi i schematyczny. Niby jakiś tam król z dynastii Piastów jest, ale nic o nim nie wiemy. Niby raz zostaje wspomniane o jakichś wojnach, które się przez Polskę przetoczyły w przeszłości, ale jakie to były wojny? Bo chyba nie I i II wojna światowa? W uniwersum „Kwiatu paproci” nie miałoby racji bytu nic, co znamy z naszej własnej historii, czyli np. rozbiory i zabory – to tak, jeśli weźmiemy wykreowany świat na logikę. Miszczuk jednak nie daje nam nic w zamian, nic prawie nie wiemy o tej nowej Polsce, poza tym, że są żercy, dla których głównym centrum administracyjnym jest Gniezno. Tak swoją drogą: gdzie w tym wszystkim jest Poznań, który przecież był ważnym ośrodkiem władzy za czasów Piastowskich?

@9788327248046_31

Brak konsekwencji i logiki w kreowaniu powieściowego świata to zresztą tutaj nie tylko kwestie historyczne. Kwiat paproci działa jak sobie tylko autorka zażyczy. Najdobitniejszym tego przykładem jest Nix, czyli długowieczny koń Mieszka, który na logikę powinien być tak samo nieśmiertelny, jak jego własny właściciel (bo obaj wypili napar z kwiatu paproci). Niestety, zwierzak ten z łatwością ginie z rąk strzygi jeszcze w drugiej części cyklu. Mechanizmy działania kwiatu nie zostają wyjaśnione również w przypadku Mieszka i Gosi, która ZNOWU dostaje nożem w brzuch (no ileż można…) i ten „drobny incydent” nie ma najmniejszego wpływu na jej ciążę… I pomyśleć, że autorka jest z wykształcenia lekarzem…

Nie sposób nie zastanawiać się również nad prawami rządzącymi ogólnie światem w tych książkach. Czy Swarożyc i inni bogowie mają zwierzchność tylko nad Polską, czy także nad innymi słowiańskimi krajami? A co z Niemcami? Włada tam Chrystus? Czy drzewo kosmiczne jest wspólne dla całego świata, czy tylko dla Polski? Pierwszy z przypadków byłby bezsensowny o tyle, że Weles musiałby być bogiem zaświatów dla całej kuli ziemskiej. Niestety, Katarzyna Miszczuk nie daje nam odpowiedzi na te pytania. Tłumaczy za to czytelnikowi wszelkie zawiłości słowiańskie za pomocą Gosinej ignorancji, która dziwi u postaci przecież wychowanej w tej właśnie kulturze. I nie usprawiedliwia tego nawet fakt, że główna bohaterka pochodzi ze „zlaicyzowanej” Warszawy. W rezultacie tłumaczenia Gosi wszystkiego przez wszystkich książki „Kwiatu paproci” zamieniają się w swoisty leksykon słowiańskich wierzeń i obyczajów. Droga autorko, w taki sposób nie objaśnia się czytelnikowi stworzonego przez siebie świata. Ponownie polecam zajrzeć do powieści Siri Pettersen i przyjrzeć się sposobowi, w jaki tamta pisarka to robi.

Główni bohaterowie to natomiast najsłabsze ogniwo tych powieści. Choć Gosia stała się znośniejsza po tym, jak przestała gadać ciągle o kleszczach i odpuściła sobie swój kombinezon, to jednak wciąż pozostaje postacią po prostu… głupią. Jest niedojrzała, w ogóle nie czuć, że ma te 24 lata. Wnioskując na podstawie jej zachowania i idiotycznych przemyśleń wewnętrznych, można by pomyśleć, że to napalona 16-latka. Gosia się też w ogóle nie zmienia, jej rzekoma metamorfoza jest bardzo powierzchowna. Przez bite 4 książki ciągle narzeka, krzywi się, jest na „nie”, marudzi i się zwyczajnie opieprza. „Uczennica szeptuchy” to miano zdecydowanie na wyrost, bowiem nie widzimy, aby bohaterka czegokolwiek się uczyła. Nawet bestiariusza nie potrafi przez cały cykl doczytać. Tym bardziej zaskakują słowa starego wróża w scenie swaćby, który ogłasza wszem i wobec, że od nowego roku Gosia zostanie nową szeptuchą Bielin (a co z żyjącą wciąż Jagą?)! W kompetencje i plany (raz stwierdza, że chciałaby być szeptuchą, a raz, że jednak nie i szpitale bardziej ją kręcą) bohaterki naprawdę trudno uwierzyć. Czytelnik odnosi wrażenie, że Gosia nic, tylko się pałęta Jadze pod nogami, wyżera jej ciastka z kredensu oraz zupę z garnka. Ewentualnie całuje się ze Swarożycem i podziwia nagie pośladki oraz klatę Mieszka, z którym z kolei przez większość „Żercy” i „Przesilenia” uprawia seks. Szczerze powiedziawszy bardziej interesowałoby mnie, jak ta bohaterka rzeczywiście uczy się bycia szeptuchą, niż jakie pozycje przyjmuje w łóżku. Niby wkurza i zawstydza ją fakt, że w swoich wizjach lata niemalże z gołym tyłkiem na wierzchu, ale zwykłej piżamy z długimi nogawkami założyć na noc nie potrafi. Dziwi to tym bardziej, że jest środek zimy (w Dziady jesienne?!) i bohaterka ciągle narzeka, że jej zimno.

I ostatnia rzecz odnośnie Gosławy Brzózki: nie ma nic gorszego od bohatera/rki, której wyjątkowość jest wyłącznie deklaratywna. Katarzyna Miszczuk nieustannie wkłada w usta pobocznych postaci słowa na temat tego, jak bardzo potężną widzącą jest Gosia. Tylko że tego w ogóle nie widać. Nasza młoda szeptucha w rzeczywistości nie jest ani specjalnie bystra, ani mądra, ani nawet pracowita. Przez 4 książki nie jest w stanie nauczyć się panować nad własnymi wizjami. To gdzie w końcu ta jej wyjątkowość, ja się pytam?

No i w końcu Mieszko: tępy, kompletnie nijaki osiłek, którego wartość sprowadza się do góry mięśni i pięknego lica. Mrukliwy, wiecznie nadąsany jak panienka, nie znający zastosowania koszuli i nie potrafiący dostosować się do zmieniającego się świata. To ostatnie dziwi o tyle, że jako istota długowieczna powinien umieć się jakoś odnaleźć. Nawet wampiry od Anne Rice i z „True Blood” to potrafią, a on nie? W tej kwestii wisienką na torcie jest scena w „Żercy”, gdy Mieszko zostaje rozpoznany przez swojego byłego już (i sędziwego) podwładnego. Podanie nazwiska „Pierwszy” i całkowita beztroska w tym temacie nie świadczą zbyt dobrze o inteligencji tego bohatera. Mieszko to w ogóle najnudniejszy męski bohater literacki, na jakiego napotkałam w ciągu ostatnich paru lat. Niczym się nie interesuje, nic go nie pociąga (oprócz Gosi, rzecz jasna), nie ma żadnych przyzwyczajeń, fobii i marzeń. Najchętniej żywiłby się suchym chlebem i wodą źródlaną, a w mieszkaniu trzymał tylko łóżko, stół i jedno krzesło. Przez te tysiąc lat najwyraźniej niewiele doświadczył. To wszystko razem sprawia, że Mieszko jest całkowicie odrealniony, płaski, pozbawiony charakteru. Nie wiadomo też skąd on ma tą całą kasę, którą szasta na lewo i prawo. W jaki sposób on zarabiał lub zarabia na życie? Jakim cudem może Gosi zasponsorować tą turkusową kanapę?

Seria broni się przede wszystkim postaciami drugoplanowymi: Jagą, Witkiem, Sławą i Swarożycem. Szkoda, że to nie oni są tu głównymi bohaterami. Ich losy obchodzą bardziej od tego, co się dzieje z główną parą, a to niedobrze już świadczy o umiejętności kreowania postaci.

W książkach tych razi też bardzo zła redakcja, albo w ogóle jej brak. Liczne błędy stylistyczne (powiedział, oznajmił, skwitował, zapytał – te słowa w ogóle powinny zniknąć ze słownika pani Miszczuk, jeśli chodzi o dialogi), logiczne (Jaga w przeciągu jednej linijki tekstu robi dwa razy to samo), literówki, nagłe ucięcie tekstu… Wisienką na torcie jest natomiast nazwanie przez autorkę fryzury typu osełedec… „kozackim pejsem”. Pomijam już fakt, że sama Katarzyna Miszczuk wykazała się tu nieprawdopodobną wręcz ignorancją, ale że wydawca tego błędu nie wyłapał? Od razu widać, że powieści pisane były na kolanie, na szybko, a ludziom w wydawnictwie zależało głównie na tym, by je wydać jak najszybciej i zarobić kasę. Z tego też powodu „Żerca” i „Przesilenie” w ogóle powstały, bo cała historia w sposób naturalny kończyła się już na „Nocy Kupały”.

Podsumowując, cykl „Kwiat paproci” to mało ambitne czytadło do zajęcia myśli w tramwaju, ale też przede wszystkim zmarnowany potencjał. Katarzyna Berenika Miszczuk miała bowiem świetny pomysł na fabułę, ale całkowicie go zaprzepaściła, stawiając na romans bohaterów mało atrakcyjnych dla czytelnika i pozostawiając wykreowany świat zaledwie w zarysie. Ja osobiście czuję się bardzo rozczarowana.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s