Nie pomyl filmu, czyli o dwóch Dywizjonach 303

Oba filmy o bohaterskich Polakach z Dywizjonu 303 schodzą powoli z ekranów kin, więc czas się trochę nad nimi pochylić. W końcu nieczęsto dwie produkcje identyczne tematycznie mają swoją premierę w przeciągu zaledwie dwóch tygodni 😉 Ale ok, zamiast nieustannie heheszkować, że najwyraźniej ktoś nie ogarnął daty premiery, zróbmy małe porównanie. Powiem szczerze, że początkowo największe oczekiwania żywiłam względem filmu z Iwanem Rheonem i Marcinem Dorocińskim w rolach głównych. Wiadomo: w końcu to Iwan Rheon i Marcin Dorociński, a w ogóle to produkcja zagraniczna, więc na pewno będzie świetnie i widowiskowo. Poza tym zwiastun przyprawiał o istne ciary, nie to, co ten polski. Tyle że film jednak mnie trochę rozczarował, więc zwróciłam się z nadzieją ku Adamczykowi i Zakościelnemu, zachęcona pozytywnymi wypowiedziami w necie. Ostatecznie zawód spotkał mnie i tu. Obie produkcje bowiem są dość przeciętne i, jak już wcześniej wspominałam na profilu Autostopu, mają swoje zarówno zady i walety (literówka zmierzona >:) ), ale każda pod innym względem.

5b5e298eeabf5_o,size,1068x623,q,71,h,988699

No i gdzie ten Czech?

Twórcy polskiego filmu o Dywizjonie 303 chwalą się, że scenariusz powstał w oparciu o książkę Arkadego Fiedlera i na tym właśnie polega jego „prawdziwość” oraz przewaga nad „tym drugim”. Nie wiem jak Was, ale mnie akurat takie podejście strasznie śmieszy, zwłaszcza, że więcej tu pobożnych życzeń, niż rezultatów zgodnych z pierwotnym założeniem. Fabuła „Dywizjonu 303. Historii prawdziwej” jest bowiem niezwykłe chaotyczna. Scenarzyści i reżyser niby chcą wykreować bohatera zbiorowego, ale wychodzi im tak, że widz ma wrażenie, jakby na ekranie przed oczami przewijali mu się tylko Zakościelny i Adamczyk. Pozostałe postacie nagle się pojawiają i równie szybko znikają, ich wątki zostają nieoczekiwanie urwane, a twarze pozostają anonimowe. Najlepszym przykładem jest Josef Frantisek, o którego brawurze, poczuciu niezależności i braku zdyscyplinowania dowiadujemy się z raptem jednej (!) sceny. Z granatowo-mundurowej „masy” polskich lotników (poza, rzecz jasna, powszechnie znanymi Zumbachem i Urbanowiczem) wyróżnia się jedynie Ludwik Paszkiewicz, a i to tylko dlatego, że grany jest przez powszechnie rozpoznawalnego Wieczorkowskiego. Bohater ten bowiem snuje się gdzieś smętnie w tle z uroczym pieskiem na rękach, w pojedynczej scenie głosząc przed filmowym Fiedlerem banały o walce za miłość. O wiele lepiej pod względem prezentacji głównych bohaterów wypada jednak dzieło Davida Blaira. Tutaj polscy lotnicy (oczywiście nie każdy z nich, bo to niewykonalne i mielibyśmy trochę jednak za dużo grzybów w tym barszczu) są pokazani tak, że łatwo ich zapamiętać po twarzach i skojarzyć z poszczególnymi wydarzeniami. Historia Dywizjonu 303 oraz jego członków staje się przez to bardziej przejrzysta i łatwiej przyswajalna dla widza.

32591dfa7ed1b3cd0d6fc958f0a48c3f,780,0,0,0

Zimna zołza vs wyzwolona kumpela

Twórcy obu filmów sprawiają wrażenie, jakby się umówili. W obu produkcjach wprowadzona została atrakcyjna blondynka jako główna postać żeńska (nie licząc Jagody Kochan, pojawiającej się w retrospekcjach w polskiej produkcji) i jednocześnie obiekt westchnień ze strony Jana Zumbacha. Obie panie pod względem wyglądu są niemalże identyczne, serio, na pierwszy rzut oka łatwo je pomylić. Gdyby chociaż z jednej z nich zrobiono szatynkę lub brunetkę… Na szczęście charakterem różnią się zasadniczo. Phyllis Lambert z filmu Davida Blaira to typ sympatycznej kumpeli, która korzysta z życia w obliczu wojny. Natomiast Victoria Brown to zimna, wyrachowana suka (pardon my French), której z jednej strony zależy głównie na powrocie na pierwsze strony gazet (wraz z nadejściem wojennej rzeczywistości straciła na znaczeniu jako aktorka), a z drugiej coś tam niby czuje do Zumbacha i dostaje wręcz histerii na samą myśl o jego potencjalnej śmierci. Naprawdę nie wiem, jak można było stworzyć aż tak antypatyczną postać. Z Victorią niełatwo jest się w jakikolwiek sposób utożsamić, a tym bardziej jej kibicować. Szczerze? Nawet nie wiem po co był ten cały wątek z uwodzeniem Urbanowicza. Ewidentnie nie służył niczemu konkretnemu, może poza wykreowaniem Victorii na jeszcze bardziej wyrachowaną postać. A co w końcu z naszymi lotnikami? Wspomniana wcześniej anonimowość większości z nich sprawia, że trudno się przywiązać do któregokolwiek z bohaterów. Natomiast Adamczyk i Zakościelny są w swoich rolach zwyczajnie… nieinteresujący. Zumbach, jak wiemy, po wojnie parał się przemytnictwem i ową niejednoznaczność charakteru prędzej znajdziemy u równie rozpoznawalnego Iwana Rheona. Natomiast u Macieja Zakościelnego wychodzi on na mdłego przystojniaka i bawidamka. Dla mnie to niesamowite jak bardzo odmiennie można zinterpretować tą samą postać. Twórcy polskiego „Dywizjonu 303” popełnili też jeden, w moim mniemaniu kardynalny, błąd. Mianowicie ogólny zestaw występujących w filmie aktorów prowokuje poczucie deja vu. Serio, nie mieliście ani trochę wrażenia, że oglądacie kolejny odcinek „Czasu honoru”? Ja osobiście nie byłam w stanie nie myśleć, że brakuje jeszcze Kuby Wesołowskiego i Antoniego Pawlickiego do skompletowania ekipy dzielnych cichociemnych. O ile występ pojedynczego aktora z serialu TVP nie byłby problemem, to już przeniesienie żywcem niemalże całej drużyny (wraz z Larsem Rainerem, czyli Adamczykiem) do filmu o polskich lotnikach trochę jednak bije po oczach.

420180820225137

Panie, gdzie ten dramatyzm?!

To kolejna wada dzieła Denisa Delicia. Jego film charakteryzuje się bowiem dość dużą ostrożnością w postępowaniu z bohaterami. Tak, aby broń Boże nic strasznego im się nie przydarzyło! W przeciwieństwie więc do zagranicznej produkcji o Dywizjonie 303 nie mamy tu za bardzo wyskakiwania z płonącego samolotu i ciężkich poparzeń (jak w przypadku Zdzisława Krasnodębskiego), wypadków lub spektakularnych, ale tragicznych śmierci. Jest za to nieco żenująca scena wstawania na baczność od stołu i śpiewania hymnu na wieść o odejściu jednego z kolegów-pilotów (do tej pory nie wiem którego, bo to znowu anonimowa twarz). Miało być wzniośle i patriotycznie, a wyszło… no cóż. Poza tą jedną postacią nikt inny w filmie nie ginie, podczas gdy u Davida Blaira polscy lotnicy padają jak, za przeproszeniem, muchy. No niestety, często śmierć postaci jest nieunikniona, jeśli się chce uzyskać dramatyzm, a nie tylko pochwalną laurkę na cześć odwagi bohaterów.

303. Bitwa o Anglię_1

Z powyższego tekstu wynika, że w ogólnym rozrachunku lepiej wypada jednak zagraniczny „303. Bitwa o Anglię”. Na pewno wywarł on na mnie znacznie większe wrażenie. Przede wszystkim jednak sprawił, że na tych bohaterach w ogóle mi zależało, a to jest jednak niezwykle ważne w przypadku filmowej fabuły. No bo po co śledzić losy postaci, które widza ani trochę nie obchodzą? Film Davida Blaira ma jednak jedną wadę, dość poważną, gdy bohaterami są piloci myśliwców. A mianowicie są to… efekty specjalne. O dziwo, zagraniczna produkcja radzi sobie z nimi słabo, a podniebne bitwy nierzadko wyglądają dość sztucznie. Pod tym względem na pewno możemy być dumni, bo u Denisa Delicia wychodzi to o wiele lepiej. Choć z drugiej strony, może to właśnie z powodu władowania większości kasy w potyczki samolotów paradoksalnie ucierpiał filmowy dramatyzm 😉 ? Ten bowiem stanowi wynik nie tylko wprowadzonych efektów specjalnych, ale i zastosowanych rozwiązań fabularnych.

z23046485IH,-303--Bitwa-o-Anglie-

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s