
Autostop ostatnio zagościł na parę dni w USA i tak się złożyło, że akurat w tym tygodniu, 5 października w Nowym Jorku, miała miejsce premiera filmu “A star is born”, w reżyserii Bradleya Coopera. Melodramat, w którym zagrali Cooper i Lady Gaga, to piąta wersja tego filmu. Poprzednie były grane w 1932 r. i 1937 r., w 1954 r. w kinach można było obejrzeć musical z Judy Garland i Jamesem Masonem, a w 1976 r. hitową rock operę, w której zagrali Barbara Streisand i Kriss Kristofferson. Tak naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia. Film przez producentów nie jest sprzedawany jako remake, a raczej jako świeża i ekscytująca historia o miłości Ally – początkującej piosenkarki i Jacksona Maine – gwiazdora rocka i bluesa, który odkrywa i zachęca Ally do rozwoju oraz kariery. Kariera piosenkarki nabiera tempa. Miłość pary bohaterów umacnia się, ale Jackson mierzy się z alkoholizmem i wewnętrznymi demonami, które prowadzą go do upadku. By narodziła się nowa gwiazda, inna musi spaść z nieba – tak mówi sławna legenda Hollywood.
Po premierze Nowy Jork huczy! O „Narodzinach gwiazdy” rozmawia się w kawiarniach. Gdy kupuję Vogue, gdzie na pierwszej stronie jest Lady Gaga, słyszę, że ten film po prostu trzeba zobaczyć. W sklepach słychać ścieżkę dźwiękową. Pierwsze recenzje są fantastyczne – każdy tu podkreśla, że Bradley Cooper zrobił „excellent job”, a Lady Gaga to wręcz sensacja. Podobno film to murowany kandydat do Oscara.
Paradoksalnie nie jest to jednak ani kolejny Titanic, ani La La Land. Akcja toczy się w nieśpiesznym tempie, dostosowanym do emocji bohaterów. Jest dużo rozmów, zauroczenie, szalone chwile na scenie, ale też dużo codzienności – takiej, jakiej doświadcza każdy z nas. Oglądając bohaterów dotykamy ich życia tak prawdziwie, że pochłania nas to do szpiku kości. Styl filmu jest trochę staroświecki… bywa słodki, czasami daje jednak mocnego kopa. Ma też momenty hollywoodzkiego melodramatu (na szczęście jest ich niewiele, ale niektórych nie dało się uniknąć😉). Jest to też musical o uczuciach, które sprawiają, że nie ma znaczenia kim jesteś w pracy, na scenie. To film o miłości codziennej, podczas której zmywasz makijaż, jesteś czasami wycofany, wielokrotnie nieśmiały. Bywasz zazdrosny, ale nie robisz z tego wielkiej afery.
Jest to też opowieść o dwóch postawach wobec życia. O tym, że warto dążyć do sukcesu i niekoniecznie musi on gubić, że bycie pracowitym, pozytywnym, docenianie każdego momentu, w którym dzieje się coś dobrego to klucz do spełnienia. Tak działa Ally, która czaruje widza swoją świeżością i urokiem. Lady Gaga zaskakuje zwyczajnością, dobrocią, normalnością – zakochujemy się w niej i zaprzyjaźniamy – jak z dziewczyną z sąsiedztwa.
Jackson to postać tragiczna. Jest zagubiony już w momencie poznania Ally, ma za sobą wiele trudnych doświadczeń, a kariera nie pomaga mu znaleźć w życiu równowagi. Ally przynosi mu nadzieję. Jej miłość dodaje skrzydeł, ale również ciągnie w dół, bo jest zbyt wielka i zbyt wiele oczekuje. Jackson nie umie normalnie żyć. Jest w nim coś, co dotyka wielu z nas. Znacie to uczucie, te chwile, kiedy wydaje Wam się, że codzienność to coś, czego nie jesteśmy w stanie udźwignąć? Jackson mimo wszystko się z nią zmaga, jest przy Ally, nie tylko jako gwiazdor, ale po prostu jako mąż, w kolejnych etapach rozwoju jej kariery. Jeździ z nią na koncerty, towarzyszy przy nagrywaniu teledysków. Słucha o jej pracy, o trudnościach, których doświadcza. Jackson, sam mając za sobą już doświadczenia związane z byciem „na topie”, denerwuje się, gdy Ally próbuje zmieniać się na siłę. Nie chce, żeby showbiznes ją wykorzystał, przefarbował i dostosował do swoich potrzeb. Ten film jednak nie mówi (jak wiele innych) o potrzebie, konieczności bycia autentycznym, ale o tym, że, niezależnie od wszystkiego, zawsze będziemy prawdziwi, bo inni ludzie, ci, którzy są blisko, nas dostrzegają i kochają. I ważne, żeby doceniać to szczęście.
Na szczególną uwagę zasługuje wzruszający Sam Elliott, grający brata głównego bohatera, który po wielu latach, poświęconych karierze Jacksona, postanawia odejść po to, by mógł on sam wziąć odpowiedzialność za swoje wybory.
Niestety, jest to również film o tym, jak można nie dostrzec, że ktoś potrzebuje pomocy, pomimo tego, że wspiera się go cały czas. O tym, że czasami niewiele trzeba, by kogoś złamać. O słabości, walce. Wyborach. I pokorze.
O tym, że nie każdą walkę się wygrywa, ale to nie znaczy, że przegrało się życie.