Jedzenie, które leczy duszę, czyli o „Ramen. Smak wspomnień”

Niedawno do nielicznych polskich kin wszedł dość niepozorny film produkcji japońsko-singapurskiej, który łatwo może zostać przez wielu widzów przeoczony, co w moim przekonaniu byłoby ogromną szkodą. Bo choć śmiało można go zaliczyć do tak zwanego kina kulinarnego, sycącego wzrok długimi ujęciami smakowicie wyglądających potraw, to jednak opowiada o czymś znacznie poważniejszym. O czymś, co paradoksalnie dotyczy również nas, bo także i my zostaliśmy mentalnie naznaczeni piętnem wojny, która miała miejsce te ponad 70 lat temu. Ramen w tytule filmu jest nieco zwodniczy, bo spodziewamy się historii słodkiej, polegającej na prezentowaniu jedzenia jako leku na złamane serce. A więc nie, „Ramen Teh” (bo tak się naprawdę produkcja nazywa) to nie jest po prostu urocza komedia romantyczna z ramenem w roli głównej, czy coś w tym stylu. To film o tożsamości i historii (w tym przypadku II wojna światowa i japońska okupacja Singapuru), która na wiele lat złamała rodzinę. I o tym, jak tę rodzinę skleić pomimo uprzedzeń, strachu i nienawiści.

mv5bmwu2ogmwmdatzwfhos00ndnklwi1otctmtayzdlhodjhmmy5xkeyxkfqcgdeqxvymjc1nda2oa@@._v1_sx1777_cr0,0,1777,997_al_

Polski tytuł jaki jest, każdy widzi. W moim odczuciu nie oddaje dobrze ani tematu, ani klimatu filmu. A przynajmniej nie do końca. Na pewno wprowadza w błąd, bo, w przeciwieństwie do tytułu oryginalnego, sprawia wrażenie, jakby dzieło Erica Khoo dotyczyło stricte ramenu. „Ramen teh” natomiast to zbitka słowna, połączenie nazw japońskiego ramenu i singapurskiego bak kut teh (zupa na wieprzowych żeberkach). Reprezentuje nie tylko autorskie danie, stworzone przez głównego bohatera w trakcie filmu, ale i jego samego. Masato pochodzi bowiem z rodziny japońsko-singapurskiej. Gdy jego ojciec nieoczekiwanie umiera, chłopak otrzymuje w spadku między innymi zdjęcia i pamiętnik matki, która również odeszła wiele lat temu. To z kolei motywuje go do podróży do miejsca jej pochodzenia, czyli Singapuru. Tam Masato odkrywa szczegóły rodzinnej historii, niekiedy bardzo trudnej, bo związanej z wywodzącymi się jeszcze z lat ’40 XX wieku animozjami między dwoma narodami. Własna babka nie chce bohatera znać tylko dlatego, że jego ojciec był Japończykiem. Nie bez znaczenia jest wizyta Masato w singapurskim Muzeum Okupacji Japońskiej. Chłopak szuka tam odpowiedzi na dręczące go pytania, dotyczące przeszłości rodziny, a także własnej tożsamości. Próbuje zrozumieć zachowanie staruszki, która tak kategorycznie i brutalnie wyrzekła się zarówno własnej córki, jak i wnuka.

ramen-teh-takumi-credit-eric-khoo

Oczywiście dość naiwna jest ogólnie postawiona przez reżysera teza, mówiąca nam, że miłość do jedzenia stoi ponad podziałami i dzięki niej da się pokonać nacjonalizm, nienawiść oraz uprzedzenia. Można się uśmiechnąć nieco pobłażliwie nad sceną, w której Masato gotuje swoją autorską wersję bak kut teh, aby przekonać do siebie ksenofobicznie nastawioną babcię. Z drugiej jednak strony, nie sposób nie wzruszyć się w momencie, gdy smak tej konkretnej zupy przywołuje wspomnienia o matce i bohater zaczyna szlochać, a chwilę później staruszka do niego dołącza. Ta scena jest piękna, bo pokazuje, że tym, co jedna zwaśnione pokolenia, podzielone przez nacjonalizm i historię (na dodatek z wyrastającą między nimi barierą językową), jest wspólna krew i pamięć o ukochanej osobie. Pomimo jednoznacznie kojarzącego się (i mylnego) tytułu, jedzenie w „Ramen teh” nie jest tak naprawdę najważniejsze. To tylko pretekst, narzędzie do snucia opowieści na nieco inny, bardziej poważny temat.

recuerdos-amores-y-fideos

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s