To nie tak, panie Hirst! Czyli o upadku „Wikingów”

Mniej więcej 6 lat temu na ekrany telewizorów wkroczyli „Wikingowie” i tak podbili serca widzów dookoła świata, że podobno w pewnym momencie ogromna ilość noworodków otrzymała imię „Ragnar”. Mnie również nordyccy wojownicy chwycili za serce i nawet popełniłam swego czasu na blogu jedną lub dwie recenzje na ich temat. Moja fascynacja losami Ragnara oraz jego synów trwała długo i osłabła dopiero w momencie rozpoczęcia niedawno zakończonego sezonu 5B (czyli tak naprawdę 7 😉 ). Obejrzałam dwa pierwsze odcinki i… stwierdziłam, że mi się nie chce kontynuować. Za nadrabianie zabrałam się dobre parę tygodni później, gdy sezon miał się już ku końcowi. To chyba pierwszy taki przypadek, gdy przy oglądaniu jakiegoś serialu ogarnęła mnie ogromna niechęć.

vikings-season-5-episode-11-review-the-revelation

Oczywiście „Wikingowie” nie są jedynym serialem, który „się zepsuł” w trakcie powstawania. Pierwszym z brzegu przykładem innego takiego tytułu jest chociażby „Lost”, którego twórcy namnożyli zagadek, nie mając jednocześnie pomysłu na ich sensowne wyjaśnienie. Czyli, krótko mówiąc, nie mieli spójnej wizji całej opowiadanej historii. Niestety, podobnie jest w przypadku „Wikingów”, choć tu sprawa wygląda odrobinę inaczej, bo w końcu nie o wyjaśnianie jakichkolwiek tajemnic chodzi. Serial ten jest autorskim projektem Michaela Hirsta, odpowiedzialnego scenariuszowo między innymi za „Dynastię Tudorów”, „Rodzinę Borgiów”, „Elizabeth”, „Elizabeth: Złoty Wiek” oraz średnio udany (i zakończony po pierwszym sezonie) „Camelot”. Jest to po prostu pan, który ewidentnie siedzi w produkcjach kostiumowych. Ponoć to on jeden pisze wszystkie odcinki „Wikingów”, a władzę nad serialem ma na tyle dużą, że do stałej obsady wcisnął swoje rodzone córki (Maude Hirst w roli zmarłej już Helgi oraz Georgia Hirst jako Torvi), obie z raczej nikłym doświadczeniem filmowym. Niestety, ale posiadanie jednego tylko scenarzysty przypisanego do projektu wyraźnie nie służy „dziecku” pana Hirsta, któremu chyba z czasem wyłączyła się zdrowa samokrytyka.

vikings-season-5-episode-13-review-a-new-god

W „Wikingach” zawsze roiło się od historycznych bzdur i bzdurek (moją ulubioną jest to, że każdy ze skandynawskich bohaterów lata do bitwy z gołą głową, bez jakiegokolwiek hełmu), ale cały urok serialu polegał na cudownych postaciach i relacjach między nimi. Ragnar to bohater nietuzinkowy: nie tępy osiłek, który toporem atakuje każdego napotkanego chrześcijanina, a odkrywca, człowiek o bardzo szerokich horyzontach. Jego przyjaźń z Aethelstanem była wyjątkowa, można powiedzieć, że miał również specjalną więź z Ecbertem. Rzecz jasna, dzięki legendom od początku było wiadomo, że Ragnar w pewnym momencie umrze (a także w jaki sposób się to stanie) i synowie zajmą jego miejsce. Na krótko przed śmiercią tego bohatera coś się jednak ze scenariuszem (czy też raczej z umiejętnością pisania Michaela Hirsta) stało. Bohaterowie zaczęli się dziwnie zachowywać: jedni miewali nieco żenujące momenty religijnego nawiedzenia (Aethelstan), inni ćpali (Ragnar). Nastąpiło wyraźne zmęczenie materiału, a pozostałe postacie, dotychczas uwielbiane przez fanów, stopniowo przestały być atrakcyjne. Bjorn z fajnego chłopaka zamienił się w mrukliwego troglodytę i tak zwanego psa na baby. Floki zatracił swoją uroczą nutkę szaleństwa i ewoluował w kierunku świętobliwego pustelnictwa. Jego wątek odkrycia Islandii (choć oczywiście mający pokrycie w legendach oraz historii) i krwawych przepychanek między osadnikami jest chyba najnudniejszym w historii telewizji. A Lagertha… Lagertha powinna była już dawno temu zostać usunięta z serialu – i mówię to jako jej fanka. Bohaterka ta, niestety, już się wypaliła (tak samo, jak Floki) i Michael Hirst chyba nie wie co z nią dalej zrobić. Zamiast zabrać ją sprzed oczu widzów (tak, jak to zrobił z Rollo), wikła słynną tarczowniczkę w idiotyczny romans z chrześcijańskim biskupem-wojownikiem, który i tak szybko ginie.

ivar-vikings-alex-hogh-andersen

Wiele osób narzeka, że „Wikingowie” się stoczyli wraz ze śmiercią Ragnara i że w ogóle tylko ta postać nadawała serialowi sens. Nie do końca się z tym zgodzę, bo prawda jest taka, że gdyby znaleźć Lodbrokowi co najmniej przyzwoite zastępstwo, to widzowie nie odczuliby aż takiego spadku jakości i ich ból po stracie ukochanego bohatera zostałby dość prędko ukojony. Problem jednak w tym, że synowie Ragnara, tłukący się między sobą o schedę po ojcu, są albo kompletnie nijacy, albo groteskowi. Ubbe i Hvitserk to takie dwie mdłe sieroty, przy czym z tym drugim jest gorzej, bo na tle braci wychodzi on na totalnego nieudacznika i popychadło. Ivar natomiast jest mordującym kobiety oraz dzieci psychopatą, który na dodatek obwołał się bogiem i kazał oddawać sobie cześć. Żadnego z nich nie można określić jako godnego następcy Ragnara, zdolnego unieść ciężar opowieści i zainteresować sobą widzów.

vikings-season-5-episode-19-review-what-happens-in-the-cave

Jeszcze gorzej wygląda kwestia fabuły oraz postaci pobocznych. Wątki zostają rozpoczęte, a potem nieoczekiwanie ucięte i Hirst nigdy więcej w swoim scenariuszu już do nich nie powraca. Do tej pory nie wiadomo, jaki właściwie cel miała wyprawa Bjorna do Bizancjum (tak, wiem, że prawdziwy Żelaznoboki pływał po Morzu Śródziemnym, ale chodzi mi tu bardziej o serialową fabułę, niż rzeczywistą historię) lub wesołe sado-maso frankońskich dworzan. Mam o to dużo żalu, bo bardzo lubiłam wątek związku Bjorna i Thorunn, a tak naprawdę nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak syn Ragnara zareagował na nagłe zniknięcie partnerki i ponurą śmierć ich córeczki. Hirst rozpisał tamte odcinki w taki sposób, jakby tak traumatyczne wydarzenia w ogóle tego bohatera nie dotyczyły. Podobnie jest z całym mrowiem postaci drugoplanowych, które zostają wprowadzone bez wyraźnego pomysłu na ich konkretną rolę w fabule. Dla mnie sztandarowym tego przykładem są Margarete, Snaefrid i Heahmund. Pierwsza z nich (była niewolnica) przez pewien czas ochoczo służy synom Ragnara jako seksualna zabawka, potem niby coś tam knuje przeciwko Lagercie, ale jest za cienką zawodniczką, więc w końcu wariuje i zostaje raz-dwa odstrzelona. O Snaefrid w ogóle zapomniałam na bardzo długi czas i dopiero znaleziony przypadkowo kadr, na którym dziewczyna tuli się do Bjorna, sprowokował mnie do poszukania informacji i przypomnienia sobie kim w ogóle była ta postać (jednoodcinkową „miłością” Żelaznobokiego, pochodzącą z ludu Samów). O biskupie-wojowniku już pisałam wyżej, dodam więc tylko, że tak kompletnie pozbawionego chemii i sensu związku (jego z Lagerthą) dawno nie widziałam, chyba ostatni raz w „50 twarzach Greya”. Kolejne odcinki „Wikingów” sprawiają zatem wrażenie, jakby Michael Hirst miał cały worek pomysłów na nowe wątki i postacie, ale na żaden z nich nie mógł się do końca zdecydować. Wprowadza więc wszystkiego po trochu, co skutkuje fabularnym chaosem i bylejakością. Jednocześnie trzyma się (najprawdopodobniej z powodów finansowych) również znanych i lubianych bohaterów, którzy już dawno temu się wypalili i nie mają w serialu za wiele do roboty. W tym kontekście nie napawa optymizmem wiadomość, że powstanie 6 (a tak naprawdę 8) sezon. Choć podobno, dzięki Bogu, już ostatni.

vikings-season-5-episode-14-review-the-lost-moment

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s