Bogowie wczoraj i dzisiaj, czyli o drugim sezonie „Amerykańskich Bogów”

Drugi sezon wspomnianego wyżej serialu co prawda wciąż trwa, ale ponieważ ponad połowa odcinków zdążyła już przelecieć, a  ja mam już jakieś swoje refleksje na temat dotychczasowej treści, to postanowiłam nie czekać tych dodatkowych trzech tygodni  na finał i jednak coś na ten temat napisać. A moja opinia na temat już wyemitowanych odcinków nie jest zbytnio pozytywna. Oczywiście biorę pod uwagę, że finał może mimo wszystko wiele zmienić.

Laura-Moon

Wiodącym uczuciem w ocenie drugiego sezonu „Amerykańskich Bogów” jest u mnie przede wszystkim rozczarowanie. Książka Gaimana od wielu, wielu lat należy do grona moich najukochańszych. To, co zawsze mi się w niej podobało, to niemalże antropologiczne podejście autora do tematu wiary i religii – to znaczy, podejście naukowe, ale takie ubrane w ciuszki fantastyki (jakkolwiek to nie brzmi). Bóg, czy też raczej bogowie, to istoty, których egzystencja silnie uzależniona jest od ludzi i ich wiary. Jak wspominałam w recenzji pierwszego sezonu, napisanej na blogu całe wieki temu (bo w końcu odstęp czasu między dwoma sezonami być dość spory), w serialu najlepiej to widać na przykładzie Jezusa, występującego w wielu postaciach – wygląda on kompletnie inaczej w zależności od regionu świata, z którego pochodzą jego wyznawcy. Pierwszy sezon podążał zatem za pewną Gaimanowską myślą „filozoficzną”, zaprezentowaną w powieści. Tym bardziej dziwią mnie słowa Iana McShane’a (aktora grającego Wednesdaya), który w jednym z wywiadów wypowiedział się, że kontynuacja historii Cienia Moon będzie bliższa książce, niż pierwsze 8 odcinków. Moim zdaniem jest dokładnie na odwrót.

American Gods Season 2 2019

To nie jest tak, że jestem jakimś powieściowym ultrasem. Zdaję sobie sprawę, że wprowadzanie w ekranizacji zmian w stosunku do książkowego pierwowzoru jest czasami nieuniknione, bo w końcu są to media odrobinę odmienne. I tak, na przykład, duży entuzjazm wzbudza we mnie rozwinięcie wątku Szalonego Sweeneya (w powieści Gaimana postaci raczej epizodycznej), a także jego przeuroczej relacji z Laurą. Między tą dwójką jest więcej przysłowiowej chemii, niż między samą panią Moon a jej, no cóż, mężem, czyli głównym bohaterem. Nie mam też nic przeciwko dżinowi i jego romansowi z taksówkarzem, choć preferuję raczej książkowy odpowiednik (czyli w zasadzie krótką scenę) tego wątku, gdzie kochankiem Salima jest tak naprawdę Loki, podający się za dżina. Sęk w tym, że w drugim sezonie, w pewnym momencie, pojawił się rozdźwięk między powieściową „filozofią” Neila Gaimana a tematyką prezentowaną w serialu. O ile w książce nacisk położony został na opozycję starzy-nowi bogowie (bogowie nordyccy, egipscy, afrykańscy, greccy, słowiańscy etc. kontra bogowie technologii, mediów, globalizacji etc.), o tyle w serialu nieoczekiwanie pojawił się także rozdział na… bogów białych i czarnych. Tym samym kwestia rasy zaczęła mocno dominować w drugim sezonie, momentami zakrywając tematykę wiary, której przecież od samego początku poświęceni byli „Amerykańscy Bogowie”. Jakże znamienne dla naszych czasów.

American Gods Season 2 2019

Wszystko zaczęło się od jednego z pierwszych odcinków drugiego sezonu, w którym twórcy zagłębili się w eksplorację pochodzenia Cienia. Choć sam Gaiman potwierdził, że matka głównego bohatera jest czarna (ojciec, no cóż, nie. Sam Cień urodził się w Norwegii), to ta kwestia tak naprawdę nigdy nie została dobrze zgłębiona w książce.  Tymczasem serial sporo czasu antenowego zaczął poświęcać rasizmowi: od doświadczonej w młodości przez głównego bohatera dyskryminacji począwszy, na nieoczekiwanie agresywnym Anansim i jego gadkach-szmatkach skończywszy. Bardzo znamienna jest scena, w której wspomniany bóg-pająk mówi do Bilquis i Ibisa (również przecież bóstw afrykańskich): „Wojna już nadeszła! A nasza staruszka zginęła. Wednesday pomści śmierć Zorii Wieczernej, ale gdyby zginęła zwykła, czarna dama, młot Czernoboga nie zostałby użyty” (rozmowa w zakładzie pogrzebowym Ibisa, odcinek czwarty sezonu drugiego). Następnie temat rasy i rasizmu poruszany jest już wielokrotnie, czy to w rzucanych mimochodem komentarzach Ibisa, czy w gniewnych przemowach Anansiego, czy też w końcu w napomknieniach o przeszłości Cienia. W ekranizacji wprowadzony został zatem dość mocny rozłam między starymi bogami – coś, czego absolutnie nie uświadczymy w powieści. Zmienia to kompletnie choćby postać Anansiego, który u Gaimana pozostał dość mocnym stronnikiem Wednesdaya. Przy okazji boga-pająk należy w ogóle nadmienić, że w tym serialu zaczęto stosować dość nieelegancką metodę gadających głów. Postacie gromadzą się w jednym pomieszczeniu i potoczyście wygłaszają monologi, nie zawsze z sensem, ale za to nieodmiennie z „morałem”.

american-gods-season-2-image

Nie będę udawać, że takie zmiany mi się podobają. Z inteligentnej „rozprawki” antropologicznej na temat istoty wiary i religii, „Amerykańscy Bogowie” zamienili się bowiem w niezbyt subtelny wykład o złu, jakim jest rasizm. A przynajmniej tak to odbieram. Fabuła uległa rozmyciu, bohaterowie przemawiają i gdzieś się przemieszczają, ostatecznie jednak nic z tego nie wynika – może z wyjątkiem wątku Sweeneya i Laury, w przypadku którego jakiś tam progres dostrzec można. Z drugiej jednak strony jest coś fascynującego w tym, jak interpretacja danego dzieła może się zmienić wraz z upływem czasu. Jeszcze w 2001 (rok wydania „Amerykańskich Bogów”) Gaimanowi nawet nie przyszło do głowy, by w książce poruszyć temat rasizmu i wprowadzać podział bogów na czarnych i białych. Jedyną wyraźną opozycją, jaka w książce istniała, były bóstwa stare (mitologiczne) oraz nowe (związane ze współczesnym sposobem życia ludzi). Podobnie Lucy Maud Montgomery, której „Ania z Zielonego Wzgórza” została w najnowszej, netfliksowej adaptacji*  przekształcona tak, by pasowała do dzisiejszej narracji o feminizmie i gender (polecam moją recenzję, napisaną bodajże w ostatnie wakacje). Żyjącej na przełomie XIX i XX wieku pisarce również raczej by nie przyszło do głowy, by do swojej powieści wprowadzać postacie LGBT, a z samej Ani Shirley robić pionierkę feminizmu. No i w końcu „Przyjaciele”, serial wręcz kultowy. Gdy Netflix w końcu wrzucił na swoją platformę wszystkie sezony, wielu ludzi stwierdziło, że żarty, z których śmiali się te paręnaście lat temu, są w gruncie rzeczy obraźliwe – bo można je uznać za np. homofobiczne lub rasistowskie. W 2004 (rok wyemitowania ostatniego odcinka „Przyjaciół”) nikomu tego typu rzeczy nie przeszkadzały, dziś zaś jesteśmy na nie zdecydowanie bardziej uwrażliwieni. Postrzeganie pewnych zjawisk i ich reprezentacja w wytworach kultury zmienia się wraz z upływem (nawet stosunkowo niewielkiego) czasu. Przykładem tego jest także najnowszy sezon „Amerykańskich Bogów”, który, jak się może zdawać, w 100% odpowiada aktualnym amerykańskim bolączkom. I przez to, niestety, serial stracił sporo ze swego dotychczasowego uroku.

*A przynajmniej w drugim sezonie. Coś chyba jest na rzeczy z tymi drugimi sezonami. Z „Amerykańskimi Bogami” problem był taki, że nastąpiły mocne roszady kadrowe (między innymi z rolą Media pożegnała się cudowna Gillian Anderson i jest to naprawdę, NAPRAWDĘ wielka szkoda), za sterami serialu stanął ktoś zupełnie inny, niż dotychczas, a data premiery przesunęła się drastycznie w czasie. Być może właśnie te problemy są w istocie przyczyną obniżenia jakości produkcji.

mr-wednesday-american-gods-season-2-trailer-amazon-1547989366

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s