
Teraz, jak już emocje mniej więcej opadły i odcinek obejrzał już chyba każdy, kto miał to zrobić, sądzę, że mogę pisać swobodnie. Tak więc, uwaga, wpis będzie pełen spoilerów. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie obejrzeliście „Długiej nocy”, no to sorry 😉 …
Ostatni sezon „Gry o Tron” jest krótszy o jakieś 2 odcinki od standardowego. Jest również wyraźnie bardziej skondensowany, a także fabularnie podzielony na mniej więcej równe połówki. Dwa pierwsze odcinki zostały w głównej mierze „przegadane”, czego, moim zdaniem, nie można w sumie uznać za wadę, bo dzięki temu pozamykano większość wątków pobocznych, a postacie zyskały okazję do domknięcia swoich spraw i pożegnania się z widzami. Przykładowo, niewola Yary u Eurona mogłaby trwać jeszcze dłuuuugo, ale tak w sumie to… po co? Jej uwolnienie z jednej strony brutalnie (i być może trochę nieelegancko) ucięło pewien wątek, z drugiej jednak wreszcie umożliwiło rehabilitację Theona i odejście tej postaci w chwale. To, a także wydarzenia dotyczące pozostałych postaci, ostatecznie doprowadziły nas do połowy sezonu, czyli odcinka 3, w którym rozegrała się wielka bitwa o Winterfell. A wraz z nią zamknięty został również temat Nocnego Króla i jego inwazji na 7 królestw Westeros.
Po emisji „Długiej nocy” na twórców GoT spłynęła w Internecie fala krytyki, a odcinek, który miał być tym najważniejszym w historii serialu (oprócz, rzecz jasna, finałowego) został przez wielu fanów określony jako ten absolutnie najgorszy. Najbardziej się dostało, po pierwsze, fabularnym nielogicznościom (zwłaszcza taktyce bitewnej obranej przez armię ludzi), a po drugie, operatorom i ludziom zajmującym się odcinkiem w postprodukcji, ponieważ kadry były zbyt ciemne i często ledwie było widać walczące w ciemności postaci. Zacznę może od tej drugiej kwestii: niestety, krytyka jest tu raczej zasłużona. Z początku trudno było stwierdzić, czy wszechobecna na ekranie ciemność* jest rezultatem popełnionego przez twórców błędu, czy też taki jednak zamiar twórców. Paradoksalnie mogłoby się wydawać, że odpowiedz brzmi… to drugie. Prawdopodobnie. W międzyczasie zdążył się już bowiem wypowiedzieć Fabian Wagner, czyli jeden z zaangażowanych operatorów, który brał również udział w kręceniu takich odcinków, jak „Hardhome” i „Bitwa Bękartów”. Teoretycznie można więc przypuszczać, że to człowiek, który zna się na rzeczy. Może najlepiej byłoby oddać mu głos:
“We tried to give the viewers and fans a cool episode to watch. (…) I know it wasn’t too dark because I shot it. (…) [GoT] has always been very dark and a very cinematic show and should be watched in a dark environment. Ideally, this means viewing it like you would a movie — in a dark theater. (…) “A lot of the problem is that a lot of people don’t know how to tune their TVs properly. A lot of people also unfortunately watch it on small iPads, which in no way can do justice to a show like that anyway.… If you watch a night scene in a brightly lit room then that won’t help you see the image properly.”**
Cóż, problem w tym, że GoT to mimo wszystko serial puszczany na platformie streamingowej, a nie film dystrybuowany w kinie. To po pierwsze. Po drugie, to serial popularny na całym świecie, w najróżniejszych strefach czasowych i nie można zakładać, że każdy widz jest w posiadaniu najwyższej jakości kina domowego lub ma możliwość obejrzenia odcinka przede wszystkim po zmroku. Oczywiście oglądanie (jakiegokolwiek) serialu np. na małym ekraniku komórki trochę mija się z celem, ale zwykłe laptopy lub większe tablety raczej nadają się do tej czynności. Najwyraźniej twórcy najnowszego odcinka GoT przedobrzyli z epickością i naturalizmem (no bo w końcu chcieli pokazać horror wojny) swojego dzieła, a ich ambicje kompletnie rozminęły się z potrzebami oraz komfortem odbiorców. Wychodzi na to, że wierne odwzorowywanie realiów (w tym przypadku pola bitwy) nie zawsze jednak wychodzi filmowi lub serialowi na dobre. Natomiast powyższa wypowiedź pana Wagnera, trochę zresztą buracka, świadczy o urażonej dumie. Niestety, ale jeśli chodzi o sceny z toczącymi się po zmroku bitwami, to prym w tej kwestii wciąż wiedzie Helmowy Jar we „Władcy Pierścieni”. Tam wszystko widać, nawet jeśli ogląda się film na laptopie i w jasno oświetlonym pokoju.
*Notabene, o niezwykle memogennym potencjale. Widziałam już nawet reklamę telewizorów, wykorzystującą ten temat.
** Cytaty z wypowiedzi pana Wagnera pochodzą między innymi z: https://ew.com/tv/2019/04/30/game-of-thrones-too-dark-battle/
Jeśli zaś chodzi o kwestię pierwszą, czyli nielogiczności fabularne, to jest to swoisty paradoks. Z jednej bowiem strony każda rozsądnie myśląca osoba raczej zdaje sobie sprawę z istnienia owych głupotek. Z drugiej jednak, to właśnie owe głupotki budują klimat i… dają satysfakcję tym, którzy głodni są dramatyzmu oraz epickości. No bo powiedzmy sobie szczerze: posłanie w pierwszej kolejności Dothraków na koniach przeciwko umarlakom było zwyczajnym idiotyzmem. Ale cóż z tego, skoro światełka, znikające w ciemności jedno po drugim, są takie widowiskowe i tak świetnie napawają grozą? Podobnie schronienie się cywilów w kryptach (w sytuacji, gdy bohaterowie znają możliwości Nocnego Króla) oraz w ogóle wyprowadzenie części armii poza mury zamku w przypadku, gdy ma się ją liczebnie o wiele mniejszą. Gdyby jednak nie te niedorzeczności oraz ewidentne błędy taktyczne, nie doświadczylibyśmy tak cudownej sceny, jak ta z Tyrionem i Sansą, gdy w obliczu bezpośredniego zagrożenia on całuje jej dłoń. Dla tak wzruszających momentów, w tworzeniu których wzięta została pod uwagę trudna i złożona historia dwójki bohaterów, jestem gotów wybaczyć wszelkie fabularne głupoty.
Muszę też wspomnieć o tym, że strasznie mnie irytują komentarze niektórych widzów, zarzucających scenarzystom brak odwagi w wybijaniu głównych postaci w trakcie tak kluczowej bitwy. Z jednej strony rzeczywiście trochę dziwi, że słynąca z wymyślnego okrucieństwa i nieoczekiwanego likwidowania bohaterów produkcja nie utraciła takiego np. Jona, Sansy lub Aryi. Z drugiej jednak, kto by w kolejnych 3 odcinkach walczył z Cersei o Żelazny Tron, gdyby wybić większość liczących się postaci? Trzeba się także zastanowić, co tak naprawdę w przypadku GoT oznacza bycie protagonistą. Moim zdaniem nie ma aż tak prostej odpowiedzi na to pytanie. Ja za głównego bohatera uznaję między innymi Theona, którego historia wreszcie dobiegła w tym odcinku końca poprzez chwalebną śmierć. Młody Greyjoy co prawda od dłuższego czasu nie liczył się już w grze o żelazny tron, ale był postacią z własnym łukiem rozwoju, której zmagania obserwowaliśmy przez 7 sezonów (nie mówiąc o tym, że w książce Martina miał przecież swoje PoV). Nie sądzę również, by eliminacja w trakcie bitwy mniej istotnych postaci przeczyła od razu dramatyzmowi fabuły. Czy przykładowo spalenie Shireen Baratheon w jednym z wcześniejszych sezonów było mniej przejmujące tylko dlatego, że to bohaterka mniej istotna, czyli taka, której raczej nie można nazwać „główną”? No chyba nie. W „Długiej nocy” ogromną dawkę dramatyzmu dawała widzom zarówno heroiczna śmierć młodej Mormontówny, jak i szybkie wyeliminowanie Edda Cierpiętnika. Jego okrzyk („O Boże, Sam!”) do tej pory dźwięczy mi w uszach.
No i w końcu zabicie Nocnego Króla. Wiele osób narzeka, że dokonała tego „jakaś dziołcha z nożem”, tymczasem chyba niewiele osób dostrzega, że czyn ten był w zasadzie przeznaczeniem Aryi. Ona była do tego szkolona przez wszystkie 7 dotychczasowych sezonów, a już w trzecim Melisandre przepowiedziała jej, że „zamknie wiele oczu: brązowych, zielonych i… niebieskich”. Jeśli zaś chodzi bezpośrednio o odcinek „Długa noc”, to tego, kto ostatecznie pokona wroga, można było się również domyślić po scenie spotkania Aryi i Czerwonej Kapłanki w komnacie zamku (po tym, jak poświęcił się Beric Dondarrion), kiedy to właśnie owa przepowiednia została widzom przypomniana. Z drugiej strony twórcy chcieli jednak wprowadzić pewien element zaskoczenia. Dlatego właśnie starali się sprawiać wrażenie, że finalna konfrontacja nastąpi między Nocnym Królem a Jonem. Dlatego też Arya nieoczekiwanie wyskoczyła na wroga z ciemności – jak twórcy sami się wypowiadali w wywiadach, ich zdaniem pokazanie np. biegnącej Starkówny zniweczyłoby ten zamysł. Nie jest to więc aż takie deus ex machina, jak twierdziliby niektórzy.
Nie no, zarzut o wybijaniu bohaterów wśród fanów bierze się z tego, że np. sceny walki z zamku totalnie wyłamują się z dotychczasowego klimatu Gry o Tron, który w dużej mierze został zbudowany na tym, że główni bohaterowie gdy popełniają śmiertelne błędy to giną a nie są magicznie ratowani w ostatniej chwili. Główny zarzut wobec tego odcinka to nagłe pojawienie się tego „Plot Armora”, tak wszechobecnego w pozycjach z jednym głównym bohaterem. Nie chodzi o sztuczny dramatyzm, ale konsekwencje wyborów i logiczność. 7999 Nieskalanych wybitych, ale ten jeden Szary Robak przeżył? Jestem wielkim fanem książek, i takie rzeczy zabijają sympatie fanów bo stoją w sprzeczności z głównym zaletami Pieści Lodu i Ognia.
Realizacja odcinku mistrzostwo świata, ale domykanie wątków leży. Arya do przełknięcia jako twist, ale sam fakt jako dopada Nocnego Króla jakoś takie znowu średnia – zeskakuje z drzewa, przeskakuje umarłych czy kruki brama ją przewożą? No jakieś do domykanie wątków niemrawe, no może poza Mormontem i mimo wszystko Theonem. Lady Mormont to czysty fun service twórców serialu. Piękny, ale jednak w świecie z tyloma postaciami mogliby jednak dokończyć wątek kogoś istotnego a nie kogoś stworzonego dodatkowo. Mimo wszystko liczyłem na drugie/trzecie dno z postacią Nocnego Króla. Jeżeli to był koniec wątku walki ognia i lodu, to jest on dość zimny i wątły. 10 lat po tym jak zacząłem „jarać się” powstającym serialem jestem daleki od ekscytacji finałem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie no, jasne, rozumiem argument z wyłamywaniem się z dotychczasowego klimatu i nawet się z tym zgadzam 🙂 (w sumie nawet o tym wspomniałam we wpisie 😉 ). Aczkolwiek tutaj trzeba sobie zadać pytanie o sens dalszego utrzymywania tego klimatu. Tak, wiem, że to dziwnie brzmi. Jak to ująć… Może tak: jeśli pozabijamy większość postaci w bitwie o Winterfell, to równie dobrze można posadzić od razu Cersei na Żelaznym Tronie i zakończyć cały sezon. Pech w tym przypadku polega na tym, że w jednym sezonie skumulowały się dwie znaczące bitwy i żeby rozegrać drugą, to najpierw trzeba w pierwszej powybijać stosunkowo mało znaczących postaci. A i tak armia Daenerys została mocno przetrzebiona. To po pierwsze. Po drugie, postacie w stylu Jona i Daenerys nie mogły zostać nagle odstrzelone, bo tuż przed bitwą scenarzyści otworzyli nowy wątek, czyli pozwolili Dany dowiedzieć się prawdy o pochodzeniu Jona. Pozwolili również, by Sansa zadała Dany pytanie: „A co z Północą?”, co ma potencjał wygenerowania kolejnego konfliktu. Oczywiście zabicie tych postaci byłoby w klimacie GoT, ale z drugiej strony stałoby to w sprzeczności z logiką tworzenia scenariusza filmu lub serialu (lub pisania powieści). Nie ma nic bardziej wkurzającego, niż scenarzysta, który bez sensu najpierw otwiera jakiś wątek, a potem ni z gruchy, ni z pietruchy go ucina.
Co do Aryi: rozumiem argumenty zarówno wkurzonych fanów, jak i twórców. Mi osobiście nie przeszkadza kwestia dotarcia do NK, bo ile można patrzeć, jak postać biegnie korytarzami zamku? Poza tym wcześniej mieliśmy scenę, gdy Jon przebywa w Bożym Gaju, Arya niepostrzeżenie do niego podchodzi, on się pyta „Jak mogłaś tak cicho do mnie podejść?”. Moim zdaniem już to sugerowało, że Arya jako skrytobójczyni jest w stanie coś takiego zrobić. A jeśli chodzi o plot twist, to po scenie rozmowy z Melisandre w sumie można było się domyślić takiego finału 🙂
PolubieniePolubienie
Zgłaszam się jako jedna z tych „zarzucających scenarzystom brak odwagi w wybijaniu głównych postaci w trakcie tak kluczowej bitwy” 😉 Jak dla mnie siłą „Gry o tron” w pierwszych sezonach było ciągłe łamanie przyzwyczajeń widza. Tam, gdzie w innym serialu pozytywny, lubiany przez widzów bohater wygrałby pojedynek z „tym złym”, tam w Grze o Tron zostawał pokonany lub cel był okupiony jakąś osobistą klęską. Mam wrażenie, że w momencie gdy powieść i serial rozjechały się, scenarzyści stracili odwagę i przestali rozumieć materiał źródłowy. Nie jestem fanką powieści Martina – irytują mnie wielce, ale trzeba przyznać, że to niedawanie czytelnikowi satysfakcji realizowaniem fabularnych schematów ma swój urok. Tymczasem w nowych sezonach dostajemy głównie to, czego oczekiwalibyśmy od tradycyjnego serialu – czyli np. piękna honorowa śmierć postaci w momencie, gdy jej wątek już się wyczerpał (Theon), ukaranie winnego (Littlefinger w zeszłym sezonie) oraz masę durnego fanserwisu (Jon na smoku, Tormund a la Gimli). Co do śmierci Nocnego Króla – mam mieszane uczucia, bo z jednej strony niesamowicie się cieszę, że zrobiła to Arya, z drugiej… Serio? To było takie proste jak w co drugim filmie fantasy/s-f, że wróg to rój z królową, której zabicie rozwala całą resztę?
Żeby nie było – sporo rzeczy mi się w odc. 3 podobało… O ile je widziałam 😉
PolubieniePolubienie
Kurczę, wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale bardzo mnie cieszy sprowokowanie takiego odzewu w komentarzach 😉
Tak jak napisałam wyżej Piotrowi: pech tego sezonu polega na tym, że skumulowały się w nim dwie istotne bitwy i żeby rozegrać drugą, to w pierwszej trzeba wybić stosunkowo mało ważnych postaci. Ja osobiście czuję się rozdarta, bo zgadzam się ze wspomnianym przez Ciebie niszczeniem fabularnych schematów i przyzwyczajeń widza, z drugiej jednak (jako początkująca scenarzystka) wiem, że pisanie scenariusza lub powieści ma swoją własną logikę i niestety czasem schematy są nieuniknione. Poza tym czasem scenarzysta musi ulec presji reżysera lub upierdliwego producenta, więc nie zawsze tu chodzi o personalną odwagę scenarzysty lub jej brak 😉
PolubieniePolubienie
Akurat w przypadku „Gry o Tron” scenarzyści/showrunnerzy są zarazem producentami całości, więc paradoksalnie być może to właśnie tu leży problem. Po 4 odcinku niestety logika leży i kwiczy i nie wierzę że tych błędów fabularnych nikt im nie wytknął…
PolubieniePolubienie