Popkultura z turystyką pożeniona, czyli słów parę o pewnym fenomenie kulturowym

Ponieważ ostatnio jakoś żadna z kinowych premier nie zmobilizowała mnie do popełnienia wpisu na blogu (rozmyślałam w sumie nad „Rocketmanem” i „Krwią Boga”, ale plan w końcu jakoś… upadł), stwierdziłam, że z okazji lata i wakacji pochylę się jako antropolog kulturowy nad ciekawym zjawiskiem, a mianowicie tak zwaną turystyką popkulturową.  Będzie to taki lekki wpisik na bloga, a nie jakaś poważna rozkminka, bo temperatura nie sprzyja filozofowaniu 🙂 . Już turystyka sama w sobie jest niezwykle ciekawym fenomenem. Ludzie podróżowali do najdalszych zakątków świata oczywiście już od starożytności, ale to XIX wiek i rozwój kolei umożliwiły przemieszczanie się na znacznie większą skalę. Podróże nie były już zarezerwowane dla elity i osób mających forsy jak lodu. A gdy do tego doszło jeszcze takie zjawisko, jak kultura popularna, nagle okazało się, że tłumy ruszają odwiedzić miejsca, po których „przechadzali się” bliscy ich sercu bohaterowie.

WhatsApp-Image-2018-10-09-at-6.04.20-PM-4
Mural na ścianach neapolitańskiej biblioteki publicznej, zainspirowany powieścią Eleny Ferrante „Genialna przyjaciółka”.

Zjawisko to nie jest, rzecz jasna, ograniczone li i jedynie do filmów lub seriali. Wyobraźnię odbiorców pobudza również literatura, a nawet… teledyski. Ponoć po tym, jak w 2015 r. islandzki kanion Fjaðrárgljúfur stał się tłem dla piosenki „I’ll show you” Justina Biebera, liczba turystów w tej okolicy wyraźnie się podwoiła, co przypisywane jest właśnie sukcesowi klipu (jest to tak zwany „efekt Biebera”). Ma to swoje plusy, bo oczywiście napędza gospodarkę danego kraju. Z drugiej jednak strony bywa uciążliwe i może być jednym z czynników prowadzących  do powstawania zjawiska zwanego „overtourism”. W przypadku islandzkiego cudu natury władze tymczasowo zamknęły do niego dostęp ze względu na zagrożenie dla lokalnego środowiska. Podobnie w przypadku plaży Maya Bay w Tajlandii, która „wystąpiła” w filmie Danny’ego Boyle’a „Niebiańska plaża” z 2000 r., z Leonardo DiCaprio w roli głównej. Rok temu także i ona została zamknięta, ponieważ najazd turystów doprowadził do zniszczenia koralowców znajdujących się w pobliżu wyspy (niektórzy ludzie wyrywali je sobie „na pamiątkę”). Na naszym rodzimym podwórku podobny efekt występuje w przypadku cyklu „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz, choć akurat nie dotyczy on dewastacji środowiska naturalnego, a komfortu życia konkretnej grupy ludzi. Kamienicę pod adresem Roosevelta 5 na poznańskich Jeżycach podobno tłumnie odwiedzają miłośnicy twórczości znanej pisarki, a lokalni mieszkańcy muszą nieustannie im tłumaczyć, że żadni Borejkowie tak naprawdę tu nie mieszkają. Innym, bardziej ekstremalnym i niesmacznym przykładem są instagrammerzy, którzy ostatnio po sukcesie mini serialu „Czarnobyl” zaczęli przybywać na Ukrainę i strzelać selfiaki w Strefie Wykluczenia.

6000
Rosyjska turystka pozuje na tle islandzkiego kanionu Fjaðrárgljúfur. Zdjęcie: Egill Bjarnason. Źródło: The Guardian.

Taką popkulturową turystykę można w zasadzie podzielić na dwa rodzaje: po pierwsze, zwiedzanie realnie istniejących miejsc (najczęściej miast), które wykorzystane zostały przez autora powieści lub twórców filmu/serialu do osadzenia w nich akcji – tak dokładnie i szczegółowo, że naprawdę można pójść śladami bohaterów. Po drugie, wzbogacone scenograficznie plany zdjęciowe, które bardzo często (choć nie zawsze, zależy, czy jest to normalnie funkcjonujące, uczęszczane przez ludzi miejsce) zostają zachowane na poczet turystyki już po zakończeniu kręcenia filmu. Do tej drugiej kategorii zaliczam zarówno scenografię z serialu „Rzym” HBO, która niestety jakiś czas temu padła ofiarą tragicznego w skutkach pożaru, jak i wszelkie lokacje, w których kręcono „Grę o Tron”. Dubrownik oczywiście jest realnie istniejącym miejscem, ale na potrzeby serialu został zamieniony w Królewską Przystań. Żadna z postaci tak naprawdę nie działa na jego ulicach 😉 . Mimo tego co i rusz na mieście usłyszeć można radosne „Winter is coming!”. Podobnie ma się sprawa ze szkockim zamkiem Midhope, który w serialu „Outlander” zagrał Lallybroch – rodową siedzibę Fraserów. Fani prozy Diany Gabaldon (oraz jej adaptacji) przybywają tam tłumnie, chcąc posiedzieć na tych samych schodkach, co Jaime i Claire lub strzelić sobie fotkę przy bardzo charakterystycznej bramie. Z czego, oczywiście, chętnie korzystają prywatni właściciele zamku.

_107348937_gettyimages-1148654379
Selfie w czarnobylskiej Strefie Wykluczenia. Źródło: BBC

Do pierwszej z wymienionych wyżej kategorii zaliczyć można zarówno wspomnianych już Borejków i Roosevelta 5, jak i książki z cyklu „Genialna przyjaciółka” Eleny Ferrante. Choć w samej powieści Dzielnica nigdy nie została wymieniona z konkretnej nazwy, patrząc na mapę Neapolu można odgadnąć, że chodzi o Rione Luzzatti. Podobnie można znaleźć każdy plac i ulicę, na których bohaterki przebywały – jest to już gotowa trasa turystyczna dla fanów prozy tajemniczej, włoskiej pisarki. Ciekawym przypadkiem (choć chyba nie tak szczegółowym w kwestii mapy, jak „Genialna przyjaciółka”) jest toskańskie miasto Volterra, które obecnie znane jest nie tylko z wydobycia alabastru, ale też z… bycia siedzibą Volturi, wampirów pojawiających się w drugiej części sagi „Zmierzch”. Lokalni mieszkańcy rzecz jasna zrobili sobie z tego wątku w książce Stephenie Meyer idealny wabik na turystów.

Odwiedzanie miejsc związanych w jakiś sposób z postaciami i historiami, które zawładnęły naszym sercem, nie jest niczym nowym, ani niezwykłym, aczkolwiek trzeba to robić z głową. Na pewno należałoby się zastanowić, czy np. strzelenie sobie selfiaka w czarnobylskiej Strefie Wykluczenia jest na pewno dobrym pomysłem, niezależnie od naszego zafascynowania serialem HBO. Na zakończenie, poniżej dwie fotki strzelone przeze mnie w trakcie moich własnych wojaży: pierwsza przedstawia drzewo na resztkach Muru Hadriana, które „wystąpiło” w „Robin Hoodzie: Księciu Złodziei” (1991) z Kevinem Costnerem (pierwsze sceny, gdy Robin wraca do domu z Ziemi Świętej). Na drugim widać wejście do hotelu Park Hyatt Tokyo, w którym poznali się główni bohaterowie „Lost in Translation” (2003) Sofii Coppoli. Na oba te miejsca fotograficznie  polowałam jako wielka fanka przedstawionych w filmach historii 😉 .

310537_10150215784899567_130412963_n

1935201_114718519566_472035_n

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s