
Pomimo tytułu, najnowsze dziecko Jana Komasy i Mateusza Pacewicza (panowie nawiązali owocną współpracę przy „Bożym Ciele”) nie ma tak naprawdę wiele wspólnego z filmem „Sala Samobójców” z 2011 roku. Tytułowa sala się w „Hejterze” nie pojawia, a jedynym prawdziwym łącznikiem między obiema produkcjami jest postać grana przez Agatę Kuleszę. Jest to Beata Santorska, czyli matka Dominika z oryginalnej „Sali Samobójców” i jednocześnie pracodawczyni Tomasza (w tej roli Maciej Musiałowski) z tej drugiej. Bezpośrednie nawiązanie do historii bohatera filmu z 2011 roku pojawia się w „Hejterze” raz lub dwa. Natomiast cała reszta wątków pozostaje w kompletnej niezależności od filmowego debiutu Komasy.
Już na wstępie „Hejtera” dowiadujemy się, że główny bohater, Tomasz Giemza, popełnił plagiat i w związku z tym zostaje wyrzucony ze studiów prawniczych. Ukrywa jednak ten fakt przed ludźmi, od których pobiera pieniężne stypendium – zamożnego, inteligenckiego małżeństwa Krasuckich, niegdyś jeżdżących do jego rodzinnego gospodarstwa na wakacje. To w ich młodszej córce, Gabi (w tej roli Vanessa Aleksander, którą kojarzyć mogą pewnie głównie osoby oglądające serial „Wojenne dziewczyny”), podkochuje się już od wielu, wielu lat. I to pragnienie zdobycia tej właśnie dziewczyny stanie się motorem napędowym wielu działań bohatera. Chłopak ma jednak pecha, bo jego elitarni dobroczyńcy wyraźnie traktują go z wyższością. W filmie wielokrotnie zostaje przez nich podkreślone (choć nie twarzą w twarz), że Tomasz pochodzi z „zapadłej wiochy” i złej rodziny (szczegółów jednak nie znamy), a jego wpływ na ćpającą i pogrążoną w depresji Gabi jest generalnie rzecz biorąc zły. Sytuacja pogarsza się, gdy na jaw wychodzi informacja o wyrzuceniu bohatera ze studiów i popełnieniu przez niego plagiatu. Tomasz zaczyna się wtedy skupiać na odzyskaniu zaufania Gabi i jej rodziców, co z kolei pcha go do zatrudnienia się w firmie Santorskiej. Firmie rzekomo zajmującej się PRem, ale tak naprawdę produkującej rzesze internetowych trolli i hejterów, mających za zadanie zniszczyć na zlecenie czyjąś reputację.
I tak właśnie nasz bohater stopniowo zaczyna coraz bardziej brnąć w hejterski przemysł, rzucany od prawicy do lewicy, z jednej skrajności w drugą. W Internecie, wśród komentarzy na dobrze znanym nam wszystkim portalu, natknęłam się na mocno krytyczne opinie, według których reżyser ze scenarzystą zawzięli się głównie na prawą stronę polskiej sceny politycznej i to ją szkalują, robiąc z prawicowych bohaterów psychopatów oraz terrorystów. Nie zgodzę się z tym. Komasa i Pacewicz bardzo dobrze diagnozują współczesną kondycję polskiego społeczeństwa, równoważąc poglądy zarówno lewicy, jak i prawicy. Przecież Krasuccy, tak bardzo światli i wykształceni, też mają wiele za uszami. To trochę nadęte bubki, z wyższością patrzący na ludzi z gorzej sytuowanych rodzin i obmawiający ich za ich plecami (vide Tomasz), mający parcie na nowoczesny Zachód (wywierana na Gabi presja, że ona, podobnie do swojej siostry, też musi wyjechać za granicę i studiować na Harvardzie lub Oxfordzie) i pogardliwie nazywający prawicowców „bydłem”. Tak naprawdę żadna z przedstawionych w filmie stron nie jest jednoznacznie „dobra” lub „zła”. Obie wikłają się w hejt, niekoniecznie internetowy.
Inna sprawa, że tym razem scenariusz Pacewicza nie jest, jak chcieliby niektórzy, aż tak precyzyjny. W pewnym momencie przestajemy rozumieć motywację Tomasza, dlaczego działa on tak, a nie inaczej. Jest to zbyt słabo wytłumaczone. Jaki jest właściwie sens w świadomym sprowokowaniu krwawej masakry na wiecu Rudnickiego? Ani nie było to zlecenie Santorskiej, ani nie służyło odzyskaniu Gabi, która (przynajmniej według stanu wiedzy Tomasza na moment rozpoczęcia wiecu) wyjechała do Nowego Jorku z nowym chłopakiem. Nie miało też pierwotnie na celu sprowokowania sytuacji, w której Tomasz wykaże się bohaterstwem i zyska w oczach Krasuckich, bo przecież chłopak planował zniknąć w pewnym momencie z miejsca masakry i niby „pojechać” po ulotki zostawione w sztabie. Tak naprawdę jedynym wytłumaczeniem takiego zachowania postaci jest to, że zwyczajnie zamieniła się w psychopatę i z czystej, bezrozumnej zemsty postanowiła wytłuc swoich niegdysiejszych dobroczyńców. A taka motywacja bohatera nie jest, niestety, zbyt dobra, jeśli chodzi o tworzenie fabuły filmu.
Zgadzam się, że w strukturze bohatera jest jakiś widoczny mankament; coś, co sprawia, że Tomala staje się właściwie papierową kreacją. Jednak mogę zrozumieć jego motywację do sprowokowania „apokaliptycznego” finału – został odrzucony przez elitarną grupę społeczną, do którego chciałby przynależeć; wiele razy dano mu też (nie wprost) do zrumienia, że jest nikim. Kierowany żądzy odwetu i frustracją zdecydował się więc na najgorsze. Problem z tą postacią jest taki, że, w toku wydarzeń, ze słoika staje się… agentem do zadań specjalnych, człowiekiem-kameleonem, który gra na wielu frontach. To dość karkołomna pod względem psychologicznym postać.
Wszystko po to – jak chce (owszem, niezły) scenariusz – byśmy przekonali się jakie są współczesne reguły gry o awans społeczny, jak bardzo podzieleni są Polacy i jakie wartości odrzuciliśmy. Komasa i Pacewicz spróbowali – w mojej ocenie przekonująco – uchwycić ducha czas; pokazali nam jak nowe zasady społecznego funkcjonowania, wszechobecny hejt (w mediach, w polityce, w marketingu) kształtują wchodzącego w dorosłe życie człowieka. I nie ma tu miejsca na optymizm.
PolubieniePolubienie