Nie taka znowu przeklęta, czyli o „Cursed” Netflixa

Legendy arturiańskie po raz n-ty, czyli na Netflixa niedawno wjechała „Przeklęta” z gwiazdą „13 powodów” w roli głównej, czyli Katherine Langford, oraz Gustafem Skarsgardem w roli Merlina. A jak filmowe/serialowe podejście do opowieści o Królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu, to wiadomo, że muszę to obejrzeć. Ale niestety, o ile z początku serial bawi i wciąga, o tyle im bliżej końca, tym jest gorzej. „Przeklętej” o wiele bliżej jest do fatalnych „Przygód Merlina” (2008-2012) produkcji BBC, niż chociażby do klimatycznych „Mgieł Avalonu”(reż. Uli Edel, Czechy/Niemcy/USA 2001) lub „Merlina” (USA/Wielka Brytania 1998) z Samem Neillem.

cursed-gustaf-skarsgard

Na początek „małe” wyjaśnienie odnośnie wspomnianych wyżej produkcji. W przypadku „Przygód Merlina” obejrzałam wszystkie sezony, od pierwszego do piątego. Jest to serial ewidentnie skierowany do nieco młodszej młodzieży i z tego względu nawet nie powinno się wymagać od niego ambitniejszego podejścia, ale to, co się zaczęło z nim dziać po pewnym czasie, uwłaczało inteligencji nawet dzieci. Chodzi przede wszystkim o wątek tępionej przez Uthera magii i związanego z tym ukrywania przez Merlina swojej tożsamości. Krótko mówiąc: przez prawie 5 sezonów Artur mdlał/tracił w inny sposób świadomość/był nieobecny za każdym razem, gdy nasz mag miał użyć swojej mocy, co w pewnym momencie zaczęło być już zwyczajnie idiotyczne. Do tego dochodziły absurdalnie czyste i wymuskane kostiumy, dzięki którym aktorzy wyglądali jak bawiący się w rycerzy i księżniczki cosplayerzy. „Przygody Merlina” z czasem zaczęły mieć tyle wad, że nie jestem w stanie wielbić tego serialu tylko dlatego, że został wyprodukowany przez brytyjskie BBC (jak to najwyraźniej niektórzy robią).

Jeśli zaś chodzi o „Mgły Avalonu” i „Merlina” z 1998 roku, to pierwsza z tych produkcji cechowała się dość dużą tendencyjnością, mocno zauważalną zwłaszcza w sytuacji, gdy przeczytało się dodatkowo książkę, na podstawie której film powstał. Autorka powieści, czyli Marion Zimmer Bradley, zaserwowała czytelnikom nieco czarno-biały obraz świata, przeciwstawiając pogaństwo (wyraźnie przez nią faworyzowane) wkraczającemu do Brytanii chrześcijaństwu – nawet pobożna Ginewra przedstawiona została jako osoba wyjątkowo irytująca. „Merlin” natomiast trąci śmiesznymi i kiczowatymi efektami specjalnymi, ale wiadomo – lata .90 😉 . Te mankamenty nie zmieniają jednak faktu, że widz obu produkcji mógł z nich chłonąć niesamowity klimat celtyckiej Brytanii, czyli coś, czego jednak w „Przeklętej” brakuje.

cursed-season-2-netflix-renewal-status

Serial Franka Millera powstał na podstawie książki o tym samym tytule, która… została wydana prawie równocześnie z tymże serialem. Już sam ten fakt sprawia, że wobec „Przeklętej” można być sceptycznym. Ale ok, postanowiłam, że może jednak warto dać mu szansę. Naszą główną bohaterką jest Nimue, młoda dziewczyna z rdzennego ludu Feyów, która w dzieciństwie została zaatakowana przez Mroczne Bóstwo i przeklęta – stąd tytuł. Jej własni pobratymcy się jej w związku z tym boją, ale nastolatka nieoczekiwanie dostaje „szansę” od losu, aby udowodnić swoją wartość. Mianowicie, wioska dziewczyny zostaje zaatakowana przez fanatycznych Czerwonych Paladynów (wyznawców Chrystusa), a matka (pogańska kapłanka w lokalnej świątyni) powierza jej tajemniczy miecz z prośbą, by jak najszybciej dostarczyła ową broń czarodziejowi Merlinowi. And so the mission begins… Pomysł wyjściowy jest naprawdę świetny: ukazanie genezy słynnej Pani Jeziora, opowiedzenie historii Króla Artura właśnie z punktu widzenia Nimue. To oczywiście nie jest nic nowego, bo już wcześniej, w innych filmach lub serialach adaptujących legendy arturiańskie, głównymi bohaterami czyniono postaci drugoplanowe. Dotychczas jednak był to właśnie Merlin („Przygody Merlina”, „Merlin” z 1998 roku) lub Morgana, którą starano się zrehabilitować*. Natomiast punkt widzenia Pani Jeziora to zasadniczo nowość. „Przeklęta” mogła więc być prawdziwym hitem, zwłaszcza w sytuacji, gdy przed pojawieniem się serialu na platformie szafowano takimi hasłami promocyjnymi, jak „A co, gdyby Miecz wybrał Królową, zamiast Króla?”. Co zatem nie wyszło?

*”Mgły Avalonu”, gdzie bohaterka jest po prostu kapłanką starej religii, a nie mściwą czarownicą, a także „Przygody Merlina”, w których siostra Artura dopiero odkrywa swoje moce i z tego względu boi się o własne życie.

cursed-season1-episode2-00-43-24-03r-1592471339044

Koronny zarzut przeciwko serialowi Franka Millera jest taki, że… ma on mało wspólnego z legendami arturiańskimi. W większości wychodzi na to, że twórcy wykreowali całkowicie nowe postacie, obdarzając je tylko hojnie imionami powszechnie znanymi z opowieści o Królu Arturze. Mamy zatem nie tylko Merlina, Nimue i Artura, ale też Parsifala, Lancelota, Morganę-Igraine (w serialu to ta sama bohaterka, tylko różnie nazywana zależnie od okoliczności), Gawaina i Borsa. Dziwię się w zasadzie, że nie upchnęli gdzieś jeszcze dziewczyny „przypadkowo” mającej na imię Ginewra. Powiązania między postaciami również nie zostały wiernie odtworzone. Wystarczy wziąć na warsztat wspomnianą wyżej Morganę: według Franka Millera, Igriana (Igraine) to imię nadane tej bohaterce w zakonie, podczas gdy według legend arturiańskich była to kompletnie odrębna postać – matka Artura i żona Pendragona. A skoro już o Utherze mowa, to warto wspomnieć o jego serialowym braku pokrewieństwa z przyszłym królem Camelotu. Pendragon to po prostu ludzki władca, starający się utrzymać swoją władzę nad ziemiami Feyów i pozbyć kurateli matki. Artur tymczasem to pozbawiony honoru i niezwiązany z Utherem najemnik, szlajający się gdzieś z bandą najemnych zbirów. W tym z wspomnianym wyżej Borsem, którego legendarny pierwowzór był na tyle szlachetny i mężny, że wraz z Galahadem i Parsifalem zdołał odnaleźć Świętego Graala. Tematu Lancelota już nie rozwinę, bo byłby to dość duży spoiler, ale wystarczy powiedzieć, że moją reakcją na rozwiązanie zagadki tej postaci było „what the fuck?!” 🙂 .

Cursed-Netflix-Season-1

Kolejnym mankamentem „Przeklętej” są nieścisłości fabularne oraz wrażenie, jakby serial wyszedł z netflixowej sztancy. To drugie wynika nie tylko z ogólnie utartych schematów, takich jak (mdły) romans głównej pary męsko-damskiej oraz prawdziwe pochodzenie bohaterki (serio, w tej konkretnej scenie ubiegłam scenarzystów i sama dopowiedziałam sobie resztę dialogu), ale też z wątków, które Netflix ostatnimi czasy wprowadza konsekwentnie do każdej swojej produkcji. Chodzi oczywiście o wszystkie równościowe tematy. Wygląda to tak, jakby netflixowi scenarzyści mieli obowiązkową listę, na której podczas pisania odhaczają po kolei wszystkie punkty związane z obecnością w serialu osób homoseksualnych i o innym kolorze skóry, niż biała (nawet, jeśli fabularnie nie ma to większego sensu). Być może ten schematyzm nie byłby aż tak rażący, gdybym w ostatnim czasie nie oglądała sporej ilości seriali pochodzących właśnie od streamingowego giganta. Poprzednio na mój warsztat serialowego zjadacza trafiła „The Warrior Nun” i naprawdę, nie sposób nie widzieć pewnych schematów w obydwu produkcjach.

Jeśli zaś chodzi o nieścisłości fabularne, to niestety po pewnym czasie porzucony zostaje temat klątwy wiszącej nad Nimue. Dziewczyna bardzo łatwo zostaje okrzyknięta heroiczną Królową Feyów, a jej przeszłość przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Niezrozumiały wydaje się też wątek Iris, kryjącej się w obozie naszych bohaterów i czyhającej na życie liderki. Jak to możliwe, że przez tak długi czas nie została zauważona ani przez Nimue, ani przez Morganę? Także wykreowany w „Przeklętej” świat jest zbyt słabo zarysowany, by mógł zafascynować. Niewiele dowiadujemy się o samych Feyach (niektórzy z nich są nieodróżnialni od zwykłych ludzi. Dlaczego?), nikt widzom nie tłumaczy jakim bóstwom służy w swojej świątyni matka Nimue oraz kim lub czym są Ukryci i Lordowie Cieni, do których należy Merlin. Trochę słabe to uniwersum.

105cursedseason1-dfcf096d803a82c0954cedc3fdcc901b-1200x800

Kolejny punkt: strona graficzna serialu. Komiksowej estetyki** się nie czepiam, bo ma ona swój urok, zwłaszcza czołówka i animowane przejścia między lokacjami. Wydawać by się mogło, że ostatnimi czasy Netflixowi brakuje kasy na efekty specjalne, które rozczarowują nie tylko w „Wiedźminie” (vide postać diaboła lub upadek Borcha Trzy Kawki z klifu), ale i właśnie w „Przeklętej”. Ich słabość widać między innymi w scenie walki Nimue z watahą wilków (kadr poniżej).

I w końcu bohaterowie. W tym względzie serial Franka Millera jest podobny do „Marco Polo” (też zresztą produkcji Netflixa), gdzie interesujące wydają się wszystkie inne postacie, tylko nie ta główna. Katherine Langford to aktorka śliczna i dorodna, ale pozbawiona jakiejkolwiek charyzmy. Jej Nimue jest absolutnie nijaka, co w połączeniu z żałośnie wypadającym Arturem (w tej roli Devon Terrell) daje okropny efekt. Show natomiast kradnie Gustaf Skarsgard jako Merlin (tutaj akurat zero zaskoczenia, bo w ogóle rodzina Skarsgardów to aktorscy geniusze) oraz Lily Newmark jako Pym, czyli najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki. Serio, dopingowałam tej dziewczynie i jej związkowi z Dofem-wikingiem, a losy ich związku złamały mi serce. Radę daje również Emily Coates w roli cudownie fanatycznej i psychopatycznej siostry Iris. No i nie mogę nie wspomnieć o Polly Walker, którą kocham już od czasów serialu „Rzym” i która do roli Lunete nadaje się jak mało kto.

Podsumowując, „Przeklęta” nie jest może aż tak złym serialem, by od razu skazywać go na wieczne potępienie. Jednak nie jest również dobry i polecam go tylko, jeśli macie ochotę na niezobowiązującą, trochę odmóżdżającą rozrywkę. Dla mnie mocne 5/10.

**Trudno zresztą nie zauważyć w tym względzie podobieństwa do „Sin City” i „300”, za które również jest odpowiedzialny między innymi Frank Miller.

101_Cursed_Season1_Episode1_00_49_42_00R-facfe77-scaled
Nimue walczy z wilkami

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s