
„Gwiazdeczki” („Cuties”, „Mignonnes”) w reżyserii Maïmouny Doucouré to idealny przykład na to, jak działa internetowa plotka. Po tym, jak Netflix opublikował dość niesmaczny plakat reklamujący film i dodał jeszcze do tego niefortunny opis fabuły, internauci oskarżyli streamingowego giganta o seksualizację dzieci i zaczęli masowo oceniać produkcję na 1/10 – nawet bez jakiegokolwiek obejrzenia jej. Wskutek tego ma ona choćby na Filmwebie ocenę 3,6, która jest, moim zdaniem, zbyt niska. Tymczasem wystarczy „Gwiazdeczki” obejrzeć, by się przekonać, że film jest o czymś ciut innym, niż głosi internetowa plotka.

11-letnia Amy pochodzi z muzułmańskiej rodziny senegalskich imigrantów i właśnie przeprowadziła się z matką oraz młodszym bratem do dużego, francuskiego miasta (Paryża?). Cała trójka czeka na przyjazd ojca i… jego narzeczonej, z którą mężczyzna ma właśnie wziąć ślub. Do tego dochodzi jeszcze starsza, konserwatywna ciotka, która z zapałem uczy żeńską część młodzieży, jak być posłuszną i skromną żoną. To jedna strona życia Amy, na którą ojcowskie wielożeństwo i cierpienia matki bardzo źle wpływają. Druga jest taka, że dziewczynka trafia do typowej, francuskiej szkoły, w której poznaje nowe koleżanki – rozchichotane, rozbrykane, zafascynowane tańcem i ostro ćwiczące, aby wygrać w lokalnym konkursie. I właśnie tu jest przysłowiowy pies pogrzebany. Głównym obiektem zainteresowań bohaterek jest właśnie taniec, a nie seks i erotyka. Nawet ich podejście do przewijającego się gdzieniegdzie chłopaka ze szkoły jest mocno dziecinne, takie na zasadzie „końskich zalotów” i szkolnego strzelania dziewczynom ze staników. Tytułowe Gwiazdeczki wydają się być kompletnie nieświadome seksualnego podtekstu tańca, który wzięły „na warsztat”. Dla nich to po prostu fajny układ taneczny, który w ich przekonaniu gwarantuje im wygraną w konkursie. Przez ten właśnie pryzmat oglądają na YouTubie twerkujące kobiety. Seksualną nieświadomość bohaterek bardzo dobrze widać w scenie znalezienia w krzakach prezerwatywy przez Coumbę – są przekonane, że jest to rzecz służąca tylko osobom chorym na AIDS, ale jej głównej funkcji nie znają.

Kolejną rzeczą jest sama postać Amy. To postać stojąca na pojmowanej dwojako granicy: kulturowej (konserwatywne i muzułmańskie zwyczaje senegalskiej rodziny vs wyzwolony, rozbuchany seksualnie i laicki Zachód) i wiekowej (dziecko ulega transformacji w kobietę – Amy w pewnym momencie dostaje pierwszej miesiączki). Czuje się zagubiona zarówno w obecnej sytuacji rodzinnej, jak i w nowym środowisku (szkoła). Dlatego szuka akceptacji poprzez zaproponowanie rówieśnikom i nowym koleżankom czegoś fajnego, czegoś, co sama odkryła (i którego seksualnego podtekstu, jeszcze raz podkreślam, tak naprawdę nie jest świadoma) – warto zwrócić uwagę, że to właśnie Amy jest w grupie inicjatorką twerkowania, a nie reszta. Cały film to zatem studium dojrzewania młodej dziewczyny, dziecka jeszcze, na które ogromny wpływ mają rówieśnicy, media społecznościowe oraz sytuacja rodzinna. I które jednocześnie doświadcza poczucia obcości i pragnie akceptacji oraz dopasowania.

Oczywiście rozumiem kontrowersje związane z „Gwiazdeczkami”, bo jednak sceny twerkujących 11-latek potrafią bulwersować i być odrzucające. Nie można jednak powiedzieć, że film Doucouré seksualizuje dzieci. Wręcz przeciwnie, on krytykuje owo zjawisko rozbuchanej seksualności, jaka charakteryzuje współczesną kulturę zachodnią. Aby jednak to stwierdzić, należałoby obejrzeć „Gwiazdeczki” w całości lub przynajmniej dotrzeć do sceny kulminacyjnej, w której obecni na widowni ludzie są wyraźnie zdegustowani tańcem bohaterek, a do Amy nareszcie dociera, że nie tędy droga.
