Zawiedzione nadzieje, czyli o serialu „Wikingowie” i jego zakończeniu

Koniec. Zakończył się wreszcie serial „Wikingowie”, który był ze mną ponad 7 (prawie 8?) lat. I choć mój facet pukał się w czoło, że „jeszcze to oglądasz?”, to ja jakoś stwierdziłam, że muszę dotrwać do końca. Oczywiście muszę jednocześnie przyznać, że oglądanie ostatnich 3-4 sezonów naprawdę ciągnęło mi się jak guma w gaciach (a finałowy dopiero teraz skończyłam, choć swoją premierę miał jakiś miesiąc temu), zwłaszcza że alternatywą był pierdyliard innych, ciekawszych seriali – np. 3 sezon „Amerykańskich Bogów”, lecący właśnie na Amazon Prime. No, ale w końcu finito. I, niestety, okazuje się, że wbrew zaklęciom fanatycznych miłośników tego serialu (tak, o dziwo są jeszcze tacy, najlepiej to widać w komentarzach na Filmwebie), „Wikingowie” muszą dołączyć do grona produkcji (tutaj możemy wymienić m.in. „Lost”, „Grę o Tron”, „True Blood”), które miały spory potencjał, ale po drodze coś nie pykło i końcówka wyszła tragicznie źle. Jak to, kurna, jest, że ostatnimi czasy scenarzyści nie potrafią dobrze kończyć seriali?

Żeby nie było: „Wikingowie” naprawdę mieli (mają) swoje pozytywy. Na plus na pewno trzeba zaliczyć niezmiennie klimatyczną muzykę Wardruny i Trevora Morrisa, który tworzył ścieżkę dźwiękową również do „Dynastii Tudorów”, „Rodziny Borgiów” oraz do gry „Dragon Age: Inkwizycja”. Świetny jest również casting: Gustaf Skarsgard (Floki) to marka sama w sobie, a pozostali aktorzy odznaczają się niezwykłą charyzmą i umiejętnościami aktorskimi. Dotyczy to zwłaszcza Travisa Fimmela, który na roli Ragnara wybił się do wielu innych ciekawych produkcji („Warcraft: Początek”, a ostatnio „Wychowane przez wilki”), ale także Katheryn Winnick (Lagertha), Alexandra Ludwiga (Bjorn), czy George’a Blagdena (nieodżałowany Athelstan). Można zauważyć, że wymienione przeze mnie postacie należą głównie do „starej gwardii” i niestety, trochę prawdy jest w narzekaniach ludzi twierdzących, że „bez Ragnara to już nie to samo”. Młodsze pokolenie bohaterów jest bowiem miałkie. Ani Ubbe, ani Hvitserk przez parę sezonów nie potrafili sprawić, by widz choć trochę przejął się ich losami (choć ten pierwszy jest łatwiejszy do polubienia od żałosnego Hvitserka). Wybijał się rzecz jasna tylko Ivar, ale to głównie dlatego, że grającemu go Alexowi Høgh Andersenowi naprawdę dobrze wychodziło granie psychopaty (tak samo zresztą było w przypadku Danily Kozlovsky’ego i postaci księcia Olega). Co jednak z umiejętności danego aktora, skoro dostaje do zagrania źle napisaną postać?

I tu poniekąd dochodzimy do sedna: scenariusz. Dopóki scenarzystom ich robota wychodziła dobrze, dopóty „Wikingom” można było wybaczyć wiele historycznych głupot. A tych było co niemiara, przede wszystkim w warstwie scenograficznej, kostiumowej i, nazwijmy to tak, obyczajowej. Wymienię może moje ulubione, tak pro forma:

  • Latanie z gołą głową do wszystkich bitew. Serio, wiadomo, że rogi na wikińskich hełmach to współczesny wymysł, ale że tak z całkowicie gołą głową??? Aż dziw, że główni bohaterowie przetrwali tak długo.
  • Konsekwentne unikanie terminu „jarl” i nazywanie „królem” lub „królową” każdej kolejnej postaci, rządzącej malutką, nic nie znaczącą osadą, jaką było fikcyjne Kattegat. I nieustanne prowadzenie wojen o rzeczoną wieś, tak jakby było to samo Nidaros (dzisiejsze Trondheim). Nawet Rusinów Hirst wysłał z atakiem na Kattegat!
  • Kompletne zignorowania tematu patronimów i potraktowanie słowa „Lodbrok”/”Lothbrok” (będącego w rzeczywistości przydomkiem Ragnara i oznaczającego… „włochate portki”) na zasadzie rodowego nazwiska. Czyli jak w serialu Ragnar jest Lodbrok, to Lagertha tyż. I Bjorn. I każdy kolejny syn Ragnara.
  • Wszelkie wymyślne, mistyczne obrzędy i zwyczaje pokazywane w serialu, łącznie z malowaniem twarzy a’la Piktowie i otaczanie niezrozumiałym kultem postaci Wieszcza, który w pewnym momencie wyrasta na ważniejszego od samego Odyna. No i ten cały motyw lizania jego dłoni w ramach zapłaty za przepowiednię 😀 . Serio, nic z tego nie ma pokrycia w jakichkolwiek źródłach historycznych (oprócz wątku ludzkiej ofiary w świątyni w Uppsali, z samego początku serialu), to są pomysły samego Michaela Hirsta, który chciał, by w jego serialu było „fajnie, wikińsko i barbarzyńsko”.
  • Plica polonica, czyli kołtun polski. Wiadomo, że odtworzenie wczesnośredniowiecznych fryzur jest trudnym, o ile nie karkołomnym zadaniem, ale z niewiadomych względów osoby odpowiedzialne za charakteryzację postanowiły w pewnym momencie zamienić paru męskich bohaterów w dziady proszalne z czymś na kształt rzeczonego kołtunu na głowie (poniżej akurat przykład Ubbego). Jest to śmieszne zwłaszcza dla tych osób, które wiedzą, że akurat wikingowie byli we wczesnym średniowieczu jedną z niewielu społeczności naprawdę dbających o higienę.

No dobra, wyzłośliwiłam się, ale wróćmy do sedna. Powyższe rzeczy naprawdę są łatwe do wybaczenia i w ogóle zignorowania (nawet dla tych osób, które znają się na temacie wikingów i nazywanie postaci „jarlem” jest dla nich istotne w kwestii budowania odpowiedniego klimatu), jeśli historia jest wystarczająco spójna i wciągająca. A tak, niestety, nie jest w tym przypadku.

Wydaje się, że Michael Hirst chciał złapać zbyt wiele srok za ogon. Miał do dyspozycji ogromną ilość ciekawych, historycznych (lub legendarnych, jak w przypadku Ragnara i Lagerthy) postaci, żyjących mniej więcej w tym samym czasie (choć z tym można się kłócić… co tam sto lat w jedną, czy drugą stronę…). Rzeczywiście z nich skorzystał, ale w sposób urągający jakiemuś rozsądkowi. Wydaje się, że Hirstowi zależało na ukazaniu Ragnara i jego synów jako w całości odpowiedzialnych za kształt wczesnośredniowiecznego świata. W tym chyba tylko celu wysłał Ubbego w komicznie absurdalną (o tym za chwilę) podróż do Północnej Ameryki*, podczas gdy ten powinien siedzieć na Wyspach Brytyjskich i podbijać je razem z braćmi. Prawdopodobnie ta idea przyświecała mu również wtedy, gdy pisał idiotyczny (i dominujący przez cały sezon) wątek pobytu Ivara w Kijowie i… spłodzenia przez niego dziedzica Rusi Kijowskiej. Czyli w domyśle Ruryka, protoplasty ruskiej dynastii Rurykowiczów. Po drodze mamy też oczywiście zasiedlenie Islandii i Grenlandii. Generalnie przez wszystkie 6 sezonów (a w zasadzie przez 8, jeśli te wszystkie A i B uznamy za osobne sezony) skaczemy od sasa do lasa: podbój Wysp Brytyjskich, atak na Paryż, podróż na Morze Śródziemne, Konstantynopol, Islandia, Grenlandia, Ruś Kijowska (i idiotyczna inwazja Rusinów na Kattegat, którzy nie mają nic lepszego do roboty, tylko iść przez pół Europy na Norwegię) i w końcu Ameryka Północna (prawdopodobnie Nowa Fundlandia). Dużo tego wszystkiego, naprawdę dużo jak na jednego Ragnara i jego czterech synów. Oczywiście część z tych wypraw jak najbardziej ma pokrycie w historii: Bjorn rzeczywiście pływał na Morze Śródziemne, Ragnar atakował Wessex i Paryż, a niejaki Floki odkrył Islandię. Sęk jednak w tym, że jest tego wszystkiego za dużo. Hirst wprowadza mnóstwo różnych wątków, które nic tak naprawdę nie wnoszą do całej historii i są niedługo potem ucinane oraz puszczane w niepamięć. To kompletne przeciwieństwo „The Last Kingdom”, które traktując o prawie tych samych postaciach (i tu, i tu pojawia się Ivar oraz Ubbe), skupia się na historii bardziej lokalnie, tj. konkretnie na podboju Wysp Brytyjskich i ustanowieniu wikińskiego Danelaw.

*W zapowiadanym spin-offie „Wikingów” mamy być świadkami odkrycia Ameryki przez Leifa Erikssona. I teraz pozostaje pytanie, czy twórcy przeczą sami sobie, w dwóch różnych serialach jako odkrywców podając dwóch różnych wikingów, czy też Leifem jest w zasadzie tajemniczy Othere, grany przez Raya Stevensona.

To samo obowiązuje zresztą na poziomie konstrukcji samych postaci. Bohaterowie wchodzą w jedno- lub paroodcinkowe relacje (do tej pory nie wiem, czemu miał służyć romans Lagerthy z biskupem-wojownikiem, granym przez Jonathana Rhys-Meyersa), przestają zachowywać się zgodnie z własnym charakterem (Ivar, który nagle zapałał bratersko-wujeczną sympatią do młodego księcia Igora), podejmują głupie i nieracjonalne decyzje (Ubbe, który w dzikiej panice zwiał wraz z rodziną prosto na łódź, na pełne morze, bez jakiegokolwiek prowiantu, wody… tylko dlatego, że postraszyli ich ludzie nie mający nawet jakiejś specjalnej przewagi liczebnej). Absurd goni absurd, historia rozłazi się w szwach, nic tu nie jest spójne, ani logiczne, a niektóre ważne postacie giną w naprawdę bezsensowny sposób lub ich dalsze losy określić można jako co najmniej nieciekawe. Zdarzają się jednak (mimo wszystko) momenty zaprawdę epickie lub takie, w których da się poczuć ducha „starych” „Wikingów”. Do takich należy z pewnością pogrzeb Bjorna oraz wcześniejszy Lagerthy. Paradoksalnie, taka jest również ostatnia scena serialu, w której Ubbe (bardzo przypominający młodego Ragnara) siedzi z Flokim na plaży Nowego Świata. I rozmawiają: o przeszłości, przyszłości, bogach i ludziach bliskich, ale zmarłych. Jeśli Hirst chciał opowiedzieć o końcu Złotej Ery Wikingów, to akurat z tą jedną sceną mu się udało.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s