
Podczas, gdy kina są pozamykane i kultura przenosi się do sieci, to między innymi Festiwal Filmowy Pięć Smaków odwala tak zwaną dobrą robotę i zakłada własną platformę VOD, na której organizuje azjatyckie przeglądy filmowe. Obecnie leci cykl „Koreanki” – udostępnione w jego ramach filmy można obejrzeć aż do 19 maja, więc jak najbardziej jest jeszcze czas. Ja już (nie chwaląc się 😁) wszystkie tytuły ogarnęłam i na razie pomijam w relacji świetną „Damę z Seulu” oraz bardzo dobre „Nasze ciało”. Zamiast tego chciałabym skupić się przez chwilę na filmie „Towarzyszka Kim w przestworzach”, który jest produkcją (jak chyba zresztą można się domyślić z tytułu)… północnokoreańską. A właściwie północnokoreańsko-brytyjsko-belgijską. Wiedząc o tym, przez dłuższy czas wzbraniałam się przed seansem. Wolałam poświęcić swój czas na coś, co nie zasypie mnie tonami komunistycznej, reżimowej propagandy. W końcu jednak zdecydowałam się obejrzeć „Towarzyszkę Kim” i szczerze mówiąc… nie zawiodłam się. To znaczy, powiedzmy sobie szczerze, to nie jest dobry film, jeśli weźmiemy pod uwagę światowe standardy kinematograficzne. Zarówno pod względem scenariuszowym, jak i ogólno-realizacyjnym. Zdjęcia są słabe, fabuła banalna i można ją streścić jednym zdaniem: „Dzielna górniczka marzy o byciu akrobatką i w końcu udaje jej się spełnić to pragnienie”. Przy czym wszystko leci do przodu na łeb, na szyję i główna bohaterka w jednej chwili ma (paradoksalnie) lęk wysokości, a w drugiej już go przezwycięża i potrafi wykonać w powietrzu poczwórne salto. Przemiana postaci została po prostu rozpisana trochę po łebkach i wszystko dzieje się nieco zbyt szybko, by mogło zostać uznane za wiarygodne. Film oczywiście nie jest też pozbawiony wszelkich komunistycznych wstawek, w związku z czym często dowiadujemy się, że bohaterowie wyrobili w pracy 200% normy lub z nową energią ruszyli spełniać swoje marzenia, bo „Najwyższy Wódz osobiście postanowił, że nasz cyrk ma być najlepszy na świecie”. No ale cóż, czego innego tu się spodziewać akurat po filmie z Północnej Korei?

Wszystko to razem sprawiłoby, że w normalnej sytuacji wystawiłabym „Towarzyszce Kim w przestworzach” jak najniższą notę. Tymczasem moja ocena to 5/10, czyli średnia. Dlaczego? Ze względu na cały społeczno-kulturowy kontekst tego filmu. Jak bowiem możemy się dowiedzieć w poprzedzającym seans filmiku, przygotowanym przez organizatorów Festiwalu Pięć Smaków, „Towarzyszka Kim w przestworzach” to jeden z niewielu (o ile nie jedyny) przedstawicieli północnokoreańskiej kinematografii, którego funkcję określić można jako rozrywkową. Kino jest bowiem w Północnej Korei traktowane skrajnie pragmatycznie i raczej nie służy temu, by mieszkańcy tego kraju mieli szansę na oderwanie się od trudnej rzeczywistości. Zauważywszy ten prosty i bolesny fakt, zaangażowani w projekt producenci i reżyserzy postanowili stworzyć coś, co udręczonym Koreańczykom dałoby choćby namiastkę rozrywki. I to serio się udało. Pomijając fakt, że po premierze „Towarzyszki Kim” podobno drastycznie wzrósł nabór do szkół cyrkowych i akrobatycznych, to film jest po prostu bardzo sympatyczny w swojej pełnej naiwności fabule. Mamy tu i energiczną, charyzmatyczną bohaterkę, i trochę humoru, i subtelnie przemycone elementy rodzącego się romansu (może nawet zalążek komedii romantycznej?), i ukazanie klasycznego „girl power” – choć oczywiście w wydaniu komunistycznym. Biorąc to pod uwagę, „Towarzyszce Kim w przestworzach” można wybaczyć wszystkie inne wady. I na pewno należałoby ją oceniać nie według międzynarodowych standardów kinematograficznych (bo w tym kontekście wypada po prostu słabo), a w ramach lokalnej kategorii.
