
Miała być bomba i kamień milowy w dyskusji na temat przemocy w szkolnictwie artystycznym. Miało być danie głosu osobom poszkodowanym i cierpiącym przez te wszystkie lata edukacji artystycznej. Miało być, no miało. Ale nie ma. Temat ważny i jak najbardziej godny poruszenia, ale ostatecznie wyszło nienajlepiej – wina leży tu oczywiście głównie po stronie autorki książki i sposobu, w jaki prowadziła ona kolejne wywiady. Dziwi mnie to wszystko tym bardziej, że Karolina Korwin-Piotrowska jest doświadczoną dziennikarką, mającą na dodatek na swoim koncie już parę książek (choć, przyznam szczerze, tych poprzednich nie czytałam, nie jestem więc w stanie ocenić, czy są na równie słabym poziomie). Ale po kolei…
„Wszyscy wiedzieli” to zbiór wywiadów, udzielonych Karolinie Korwin-Piotrowskiej po zeszłorocznej burzy, jaka przetoczyła się przez polską branżę filmową w wyniku opublikowania w mediach społecznościowych postu przez świeżo upieczoną absolwentkę Szkoły Filmowej w Łodzi, Annę Paligę. Postu, w którym młoda aktorka wprost napisała o przemocy, nadużyciach i mobbingu, jakie miały miejsce w prestiżowej uczelni. Wskazała nawet konkretne nazwiska. Po tym posypały się wypowiedzi kolejnych pokrzywdzonych osób i okazało się, że wyższe szkolnictwo artystyczne w dużej mierze opiera się na przemocy i krzywdzie. Rok później Karolina Korwin-Piotrowska postanowiła napisać na ten temat książkę-reportaż. Przeprowadziła wywiady z aktorami (choć głównie wypowiadają się tutaj kobiety), którzy w przeszłości stali się właśnie przedmiotem uczelnianego mobbingu i doświadczyli traumy, a także z wykładowcami i specjalistami w zakresie psychologii oraz psychiatrii. Najsłabiej i najmniej zajmująco wypada, w moim odczuciu, środkowa część, czyli rozmowy z przedstawicielami kadry nauczycielskiej – po prostu niewiele wnoszą do tego, co już zostało powiedziane już wcześniej. Podobnie powtarzalne i nużące wydają się wywiady z (byłymi już) studentami. Parę pierwszych fascynuje, z czasem jednak okazuje się, że prowadząca zadaje kolejnym osobom wciąż te same pytania, w związku z czym cały reportaż zaczyna wpadać w silny schematyzm. Sporo do życzenia zostawia również używany przez Korwin-Piotrowską (nie mam na myśli sposobu, w jaki wypowiadali się jej rozmówcy) język. W wielu miejscach potoczny, przesadnie emocjonalny, momentami wręcz wulgarny i nazbyt poufały względem rozmówców. W konsekwencji zapisane rozmowy wychodzą trochę na „wzajemne poklepywanie się po pleckach”, połączone z pomstowaniem na „system”. Sposób prowadzenia wywiadu przez Korwin-Piotrowską jest również mocno tabloidalny. Wielokrotnie używa ona mocnych, nacechowanych emocjonalnie słów, które ewidentnie mają na celu podkręcenie dramatyzmu omawianych sytuacji i wydarzeń – jak np. porównanie uczelni do obozu pracy, a zajęć aktorskich do tresury, hojne szafowanie słowem „psychopata” w odniesieniu do oskarżanych wykładowców itp. Profesjonalny dziennikarz (lub inny badacz, jak np. etnolog, dla którego jedną z podstawowych metod pracy jest wywiad) raczej powinien być „przezroczysty” w takiej sytuacji, aby nie przytłaczać rozmówcy własną osobą i w związku z tym nie wolno mu wypychać własnej emocjonalności na pierwszy plan.
I tu właśnie przechodzimy do głównej wady książki. Sprawia ona bowiem wrażenie, jakby celem autorki było nie przedstawienie pokrzywdzonych studentów łódzkiej filmówki i ich przeżyć, nie rzetelne zbadanie sprawy mobbingu i molestowania w polskich szkołach artystycznych, tylko… opowiedzenie o sobie samej. Tak, jakby napisanie tego reportażu miało być jakiegoś rodzaju terapią dla osoby przeprowadzającej wywiady. Karolina Korwin-Piotrowska nader często swoim rozmówcom przerywa, porzuca rozpoczęty przez drugą osobę wątek, aby skoczyć do tematu, który ją bardziej interesuje (tak, jakby miała w ręku jakiś formularz z pytaniami, które musi po kolei odhaczać), wtrąca mnóstwo własnych interpretacji, wniosków i twierdzeń. Forsuje w wywiadach swoje teorie, uparcie porównując sytuację z postem Anny Paligi i wypowiedziami pozostałych absolwentów łódzkiej filmówki do początków ruchu #MeToo („takie nasze polskie #MeToo”). I mimo że jej rozmówcy ewidentnie się z nią nie zgadzają w tej kwestii, to Karolina Korwin-Piotrowska i tak dalej gada swoje… Całość wywiadów sprawia więc, niestety, wrażenie przeprowadzonych i pisanych pod ustaloną z góry tezę. Ponadto autorka do rozmów wtrąca także sporo anegdot ze swojego własnego życia. Przykładowo, w przynajmniej paru wywiadach otrzymujemy tę samą historię o byłym szefie Korwin-Piotrowskiej, który wyżywał się na swoich pracownikach i nazywał ich „polskimi, autystycznymi świniami” (szef był Niemcem, więc cała kwestia była jeszcze dodatkowo po niemiecku) – informacja wrzucana do pytań (niejednokrotnie znacznie dłuższych od odpowiedzi rozmówców) ad hoc i w sumie bez większego związku z tematem. Takich prywatnych historyjek o mobbingu, którego doświadczyła w miejscu pracy sama autorka, jest w wywiadach więcej. Rozmówcy raczej w żaden sposób się do nich nie odnoszą. Mam nieodparte wrażenie, że poczuli się skonsternowani i nie bardzo wiedzieli, jak zareagować na raczenie ich takimi anegdotami, podczas gdy to oni powinni być, no właśnie, wysłuchani przez, de facto, pchającą się na pierwszy plan dziennikarkę. W jednym z programów (teraz, niestety, nie pomnę nazwy) Korwin-Piotrowska stwierdziła co prawda, że w książce podzieliła się swoimi prywatnymi doświadczeniami, aby udowodnić czytelnikom, że „wie o czym mówi”. Tyle że próby udowadniania czegokolwiek czytelnikowi znaczą, że autorowi brakuje pewności siebie, jeśli chodzi o kwestię odbioru książki. A z braku pewności siebie rodzą się z kolei takie właśnie zakusy, polegające na eksponowaniu w tworzonym reportażu przede wszystkim siebie samej, a nie swoich rozmówców.