Każdy ma prawo do miłości… i przyjemności – "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej"

Niestety, trochę spraw zawodowych się w moim życiu nazbierało, w związku z czym recenzją „Sztuki kochania” zająć się mogę dopiero teraz 🙂 Film ten z pewnością ująć można w jedno słowo – bezpośredniość. Jest taki, jak jego główna bohaterka: bez pardonu wali między oczy. 

Michalina Wisłocka to człowiek-legenda pokolenia naszych rodziców i dziadków (mówię z perspektywy osoby urodzonej w 1987 roku ;P ), rewolucjonistka, która w czasach PRLowskiej pruderii wyprowadziła Polaków z seksualnej pieczary na światło dzienne. Dziś, w epoce nagości otwarcie pojawiającej się w przestrzeni publicznej, opisywane niegdyś przez Wisłocką rzeczy nie szokują i nie wywołują skandali obyczajowych, należą raczej do tak zwanego standardu. Tak bardzo, że choć takie na przykład „50 twarzy Greya” najwyraźniej bardzo chce być szokujące i skandaliczne, to, no cóż, nie jest, a większość widzów na tym filmie ziewa z nudów ;). Odważne sceny łóżkowe lub reklamy z półnagimi modelkami nie znaczą oczywiście, że pruderia całkowicie zniknęła z naszego życia. Nierzadko seks lub ogólnie nagość wciąż nas krępują i oburzają – wystarczy wspomnieć aferę związaną z pewnym celebrytą (zabijcie mnie, ale nie mogę sobie przypomnieć nazwiska…), który w sieci zamieścił zdjęcie zrobione podczas swojej kąpieli z synkiem. Oczywiście „strategicznych” części ciała nie było widać. Oburzonym chodziło raczej o sam fakt, że rodzic kąpie się jednocześnie z dzieckiem, a potem chwali się tymi chwilami bliskości w Internecie, czyli, bądź co bądź, miejscu publicznym. Podobna fala krytyki spadła na serial „Westworld”, gdzie w jednym z odcinków pokazano orgię. Dziwi to o tyle, że HBO generalnie słynie z dużych dawek brutalnego seksu, nagości i rozlewu krwi, a sama scena nie była jakoś specjalnie szokująca. Serio, widywało się gorsze rzeczy, choćby w niesławnym „Spartakusie” lub „Czystej Krwi”. Wniosek zatem jest taki, że pomimo zmiany obyczajów na przestrzeni lat i niejako pojawienia się ludzkiego ciała w amerykańsko-europejskiej przestrzeni publicznej (chodzi mi o ogólnie pojętą cielesność, do której zalicza się między innymi seks), te tematy wciąż budzą w nas mieszane uczucia. I chyba tak naprawdę nigdy nie przestaną.

Dobra, Eryk Lubos jest z twarzy strasznie brzydkim facetem, ale na tym ujęciu akurat wygląda… smakowicie ;).

Tymczasem twórcy „Sztuki kochania” mają w nosie obyczajność i w ogóle jakiekolwiek konwenanse. Ten film w ogóle nie udaje, a tym bardziej się nie krępuje. I choć oczywiście już wcześniej pojawiały się produkcje ukazujące seks całkowicie bezpruderyjnie, chyba dopiero Maria Sadowska i Krzysztof Rak tak naprawdę uczynili z cielesności głównego bohatera – oczywiście obok samej Wisłockiej. I robią to w sposób pozytywny. Gdy bowiem spojrzymy na inne tytuły, bardzo często seks i nagość pojawiają się w nich jako narzędzia upodlenia drugiej istoty, symbol dominacji nad nią. Jako najnowszy przykład podać można choćby „Westworld”, gdzie serwisowane hosty siedzą przed ludźmi całkowicie nago. Także w jednej ze scen grany przez Anthony’ego Hopkinsa Robert Ford udziela surowej lekcji swojemu podwładnemu, który okrył naprawianego przez siebie androida tkaniną. „To tylko maszyna, on nie czuje bólu lub wstydu” – mówi, raniąc hosta nożem w policzek. Podobnie wiele innych, współczesnych produkcji epatuje negatywnie pojmowanymi seksem i nagością (choć, o dziwo, „Westworld” jest w tym względzie bardziej stonowane od na przykład „Czystej krwi”, „Gry o Tron” lub „Spartakusa”): gwałty i prostytucja są tu motywami standardowymi, często nawet kompletnie zbędnymi fabularnie. Tymczasem „Sztuka kochania” idzie w zupełnie innym kierunku – dająca satysfakcję obu stronom miłość cielesna zostaje przedstawiona jako coś niezbędnego do szczęśliwego pożycia w małżeństwie. Coś, co powinno być nie przykrym, nudnym obowiązkiem, a przyjemnością – także dla kobiet, bo to przede wszystkim na nie kładziony jest nacisk w tym filmie. Takie właśnie przekonanie forsuje doktor Michalina Wisłocka.

Wisłocka to dosyć ciekawa, nieszablonowa postać, nie tylko ze względu na swoistą rewolucję seksualną, jaką przyniosła Polakom swoją książką. Jak w jednym z wywiadów stwierdziła córka pani doktor, Krystyna, jej matka umiała kochać, ale nie umiała żyć. Pod tym enigmatycznym cytatem kryje się przypuszczenie, że Michalina Wisłocka cierpiała na niezdiagnozowany Zespół Aspergera. Nie potrafiła się dostosować do otoczenia, bywała szokująco bezpośrednia, waliła prawdę między oczy i wręcz obsesyjnie walczyła o sprawy dla niej ważne (na przykład właśnie o przepchnięcie przez cenzurę swojej książki). Jako dziecko była często odtrącana przez rówieśników, w związku z czym bardzo mocno przywiązała się do Wandy, swojej jedynej przyjaciółki. Dosyć platoniczny charakter relacji, jakie Wisłocka nawiązywała z ważnymi dla niej ludźmi, zaowocował przedstawionym w filmie trójkątem miłosnym, składającym się z samej Michaliny, jej męża Stacha, a także wspomnianej wyżej Wandy. A ponieważ jednocześnie pani doktor była z początku osobą dosyć aseksualną (znowu wedle słów jej córki), układ ten świetnie funkcjonował przez wiele, wiele lat. Rozpadł się dopiero wtedy, gdy Staś postanowił naruszyć obowiązujący do tej pory podział funkcji między dwiema kobietami, a Wanda zapragnęła prawdziwego uczucia, a nie tylko seksu. Niestety, cała historia odbiła się również „czkawką” u dzieci spłodzonych z owego osobliwego trójkąta: Krystyny i Krzysia, a zwłaszcza u tego drugiego. Wedle słów jego przyrodniej siostry, chłopak po dowiedzeniu się całej prawdy załamał się psychicznie, rozpił, a w końcu zachorował i wylądował na wózku. Prawda ta nie stawia Wisłockiej w zbyt dobrym świetle, ale pamiętajmy, że nie tylko ona jest tu winna. W równym stopniu za nieszczęście Krzysztofa odpowiedzialni są Stach i Wanda. Chyba nawet bardziej, gdyż w końcu to przyjaciółka Michaliny była prawdziwą matką chłopaka, która w całym kłamstwie trwała jeszcze długo po rozpadzie trójkąta i zabraniu dziecka z dala ludzi, których do tej pory uważał za rodzinę. A Staś? No cóż, Staś tak czy inaczej porzucił dzieci, całkowicie zniknął z ich życia.

0006CYZHL3LQ0PO7-C122

Wisłocka z pewnością nie była dobrą matką (córkę Krystynę często podrzucała do opieki innym osobom), ale też wcale nie chciała nią być. Żyła w swoim świecie, w którym realizowała się naukowo i jednocześnie poszukiwała miłości. Najpierw tej czysto platonicznej, którą darzyła przede wszystkim Stasia i Wandę, a następnie tej cielesnej, niepozbawionej jednak pewnej dozy duchowości. O tym właśnie jest ten film. O poszukiwaniu miłości i akceptacji. Macierzyństwo nie było ważnym etapem życia Michaliny Wisłockiej, nie zostało zatem wyraźnie zaznaczone w filmie, choć oczywiście Krystyna i Krzyś zostali skrzywdzeni w wyniku decyzji, które nigdy nie powinny zostać podjęte. Postępowanie głównej bohaterki możemy również oceniać jako nieuczciwe względem żony i dziecka Jurka, który swoją miłością otworzył przed panią doktor bramy nowego, nieznanego jej dotychczas świata (zwróćcie uwagę na to, jak sielsko został przedstawiony „lubniewicki” epizod filmu ;)). Tylko czy naprawdę to o to chodzi, by bohaterkę oceniać pod względem moralnym? Nikt z nas nie jest idealny, wszyscy popełniamy błędy dążąc do osobistego szczęścia. Równie niejednoznaczni i głębocy są bohaterowie „Sztuki kochania”. No, może poza Stachem, którego próżność i zadufanie w sobie sprawiają, że nie jest postacią łatwą do polubienia. Jeśli jednak przyjrzymy się pozostałym bohaterom, dostrzeżemy, że jesteśmy w stanie z nimi sympatyzować i ich zrozumieć. Tak, odnosi się to także do Wandy, która tylko pozornie jest tak samo wyrachowana, antypatyczna i egoistyczna jak Staś. Dziewczyna nie tylko odważnie ratuje Wisłockich przed wywózką do obozu. Odsłania w końcu swoje wrażliwe oblicze, wedle którego ma dość pełnienia roli gosposi, niani i seks-zabawki w jednym. Protestuje przeciwko swojemu uprzedmiotowieniu, żąda dla siebie miłości i szacunku. To jej bunt ostatecznie burzy utrzymywany przez lata układ i doprowadza do wielu późniejszych wydarzeń, niekoniecznie pozytywnych. Ale gdy spojrzymy na to od strony uczuć bohaterki, to czy tak naprawdę możemy ją potępiać? Czy możemy potępiać Michalinę Wisłocką za jej dążenie do szczęścia, pojmowanego przez nią w specyficzny sposób?

„Sztukę kochania” oceniam jako jeden z lepszych filmów polskiej kinematografii. Duża w tym zasługa nie tylko scenariusza, który w równym stopniu kładzie nacisk na różne etapy życia bohaterki, wskazując jednocześnie na silny związek między nimi. Rewelacyjną robotę wykonali przede wszystkim aktorzy, a zwłaszcza Magdalena Boczarska oraz Eryk Lubos. Tą pierwszą jakoś do tej pory utożsamiałam z rolami raczej wulgarnymi i mało sympatycznymi (prawdopodobnie niesłusznie ;)), tymczasem pokazała ona wielką wszechstronność i talent, odtwarzając postać tak ekscentryczną jak doktor Michalina Wisłocka. O ile do tej pory Boczarską widywałam raczej w rolach seksownych, wymuskanych babeczek, tak tu aktorka pokazała, że potrafi również wcielić się w zmanierowaną dziwaczkę, która chodzi albo w przydużych spodniach i marynarce, albo w chustach na głowie i wzorzystych sukienkach uszytych z zasłon. Podobnie bardzo miło mnie zaskoczył Eryk Lubos. Kojarzony przeze mnie raczej z wizerunkiem bandziora (podejrzanie często zatrudniano go do ról rosyjskojęzycznych zbirów…), tutaj pokazał swoje romantyczne i seksowne oblicze 😉 .

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s